- Ciekawe! Czy mam ci przypomnieć, że ja jestem den¬drologiem i musiałam zostawić swoją ukochaną pracę?

- Ja też nie - przyznał. - Gdyby jednak panienka coś wymyśliła, wszyscy bylibyśmy bardzo wdzięczni. Po posiłku Tammy zbuntowała się. Skoro Mark pojechał robić to, co lubi, czyli projektować te swoje tamy, to ona też ma prawo zająć się pracą. Zostawiła śpiącego Henry'ego pod opieką pani Burchett, a sama poszła poszukać głównego ogrodnika. Otto był jeszcze starszy niż Dominik i ledwo mówił po angielsku, ale żywił taką samą miłość do drzew jak Tammy. Mimo trudności językowych już po pięciu minutach byli przyjaciółmi i zgodnie pochylali się nad planami, na których Otto rozrysował ogród swoich marzeń. Od dziesięciu lat nie mógł uzyskać pozwolenia na zrobienie czegokolwiek, więc tylko snuł wizje i przelewał je na papier. Projekt Ottona zachwycił Tammy. Z planami w ręku wy¬szli do ogrodu i w jakimś przedziwnie mieszanym języku omawiali zmiany, jakie należałoby przeprowadzić. Tammy zapomniała o całym świecie, o upływającym czasie, o kło¬potach, o wszystkim. - Ależ oczywiście, że na tej osi powinna być aleja! - wykrzyknęła z ogniem w głosie, gdy przystanęli na skraju starego parku. - Będzie wspaniały widok! - Gdyby książę pozwolił... Tylko machnęła ręką. - Oczywiście, że pozwoli. - A na co pozwolę? - za jej plecami odezwał się zna¬jomy głos. Odwróciła się i ujrzała między drzewami Marka, ubra¬nego w elegancki garnitur. Widziała go już i w stroju ksią¬żęcym, i w wieczorowym, i w zwyczajnych dżinsach - i za każdym razem było to samo. Za każdym razem na moment odbierało jej mowę z wrażenia. Wolała nie analizować, jakie były przyczyny tego faktu. - Na realizację planów Ottona. Widziałeś je? Są genialne! Stary ogrodnik, zmieszany, zwijał papiery w rulon, ale Tammy zdecydowanie wyjęła mu je z ręki, ignorując wszel¬kie protesty - Sam popatrz! Na przykład na tamtym wzgórzu jest wia¬trołom, dziesięć lat temu potężny huragan zwalił drzewa. Przy¬najmniej tak zrozumiałam. Trzeba koniecznie posadzić nowy las, ponieważ następuje erozja i wypłukiwanie żyznej warstwy gleby. Tolerowanie takiego stanu rzeczy to zbrodnia! - Zbrodnia? - Mark obrzucił ją dziwnym spojrzeniem, ale nie zwracała na to uwagi. - Do tej pory nie pozwalano Ottonowi nic robić, a to jest prawdziwy wizjoner! Mark, musisz się zgodzić. To nie będzie nic kosztować, on przygotował już tyle sadzonek, że nie trzeba nic kupować. Wystarczy jedno twoje słowo i będziemy mogli zabrać się do roboty! - My? Zarumieniła się, lecz nie potrafiła ukryć podekscytowa¬nia. Było tu tyle pracy! - Przecież nie odmówię mu pomocy. - W takim razie musisz zostać w zamku – zauważył z satysfakcją. Tammy nie dała się podejść. http://www.zdrowezeby.com.pl/media/ Mark uśmiechnął się pobłażliwie, a ją ogarnęła furia. Proszę, książę był rozbawiony buntem ludu... - A jak ci się tutaj nie podoba, to możesz sobie iść! To już go nie bawiło. Lud mógł się buntować, ale w sen¬sownych granicach. - Bądź rozsądna. Wynajmijmy opiekunkę i zejdźmy do restauracji. - Choćbyś zaprosił mnie nie wiem dokąd, a Henry'emu przyniósł nie wiem ile prezentów, nic ci to nie da. On zostaje ze mną. - Interes kraju wymaga, żeby następca tronu powrócił - oznajmił twardo. - Interes Henry'ego wymaga, żeby chłopiec został ze mną. On nie potrzebuje tronu, tylko kontaktu z drugim człowiekiem. - Zapewnię mu wszystko, co najlepsze. Żachnęła się. - Nie możesz komuś zapłacić, żeby go kochał! Nie dys¬ponuję takimi środkami jak ty, ale... - Ale możesz - wszedł jej w słowo i zgodnie ze swoim planem podał jej czek. Tammy odruchowo rzuciła okiem i zamarła. De tam było tych zer? Chyba musiało jej się dwoić w oczach, a może i troić. Nie sądziła, że takie bogactwo w ogóle może istnieć.

- Hej, homar ci wystygnie - odezwał się nagle Mark i uśmiechnął się. Ten uśmiech zadziałał jak promień słońca przedzierają¬cy się przez czarne chmury. Wszystko wydało się nagle mniej ponure, pojawiła się nadzieja na lepsze chwile w jej życiu. O ile w jej życiu nadal będzie Mark. A cóż to za głupia myśl? Przecież to właśnie przez jego rodzinę dotknęło ją cierpienie! Przez nich straciła jedyną osobę, którą kochała! Nagle jej wzrok powędrował w stronę łóżeczka Hen-ry'ego. Nie, już nie jedyną. - A jednak wynikło z tego również dobro – odezwał się cicho Mark. Sprawdź - Wyjaśniłem ci przecież, jaka jest sytuacja! - Tak. Broitenburg potrzebuje Henry'ego. Henry jednak nie potrzebuje Broitenburga - skwitowała rzeczowo. – Ty jesteś gotów poświęcić jedno małe dziecko dla dobra pań¬ stwa, ale ja nie. Nie muszę być psychologiem, żeby stwier¬dzić poważne zahamowania w jego rozwoju. Nie mogę mu zaoferować korony ani przekazać władzy, ale dostanie ode mnie miłość, a właśnie to jest mu niezbędne do życia. - Wstała na znak, że rozmowa zakończona. - Rozumiem two¬je racje i naprawdę chciałabym ci pomóc. Niestety, żądasz niemożliwego. Podniósł się również. Nigdy w życiu nie spotkał podobnej kobiety. Stała przed nim drobna, bosa, w spranych do granic możliwości dżin¬sach i bawełnianej koszulce, bez śladu makijażu, a przecież imponująca w swoim zdecydowaniu, nieugiętości i sile. Jego wzrok powędrował ku jej wspaniałym włosom. Miał ochotę ich dotknąć. - Na tym chyba zakończymy, książę. Po prostu czasem nie ma dobrego wyjścia. - Jest jedno. - Doprawdy? - zdziwiła się uprzejmie. - Tak. Jedźmy do Broitenburga we troje.