skończył.

Przyjrzawszy się okaleczonej twarzy i żałosnemu strojowi damy, Korowin rzucił się do środka. Kosz i pled cisnął w kąt, chwycił Mikołaja Wsiewołodowicza za ramiona i tak nim potrząsnął, że tamtemu głowa się zakołysała. – A to, łaskawco, już nikczemność! Tak, szanowny panie! Przekroczył pan wszelkie granice! Rozerwana koszula – mogę zrozumieć. Uwodziciel, afrykańska namiętność, te rzeczy, ale jak można kobietę bić po twarzy? Pan jesteś nie genialny aktor, tylko zwykły podlec, ot co! Blondyn, którego Donat Sawwicz nazwał Terpsychorowem, zawołał żałośnie: – Przysięgam, nie biłem! – Milcz, łajdaku! – huknął na niego Korowin. – Z panem rozmówię się później. Sam zaś zwrócił się ku pani Polinie, która z tego osobliwego dialogu zrozumiała tylko jedno: choćby Mikołaj Wsiewołodowicz był najstraszniejszy, to właściciel kliniki jest widać jeszcze straszniejszy. Bo inaczej – czemu Szatan Nowego Araratu tak się go przeraził? – Ba, kiepska sprawa – westchnął doktor, widząc, że dama patrzy na niego jak zaszczuta i cofa się przed nim. – No, co pani, miła pani Polino, to przecież ja, Korowin. Nie poznaje mnie pani? Tylko jeszcze jednej pacjentki mi brakowało! Proszę pozwolić, okryję panią tym oto. Podniósł z podłogi pled i troskliwie otulił panią Lisicynę, która nagle rozszlochała się. – Ech, Terpsychorow, Terpsychorow, coś pan narobił – dogadywał Donat Sawwicz, głaszcząc płaczącą po rudych włosach. – No nic, moja miła, no nic. Przysięgam, że oderwę mu głowę i podam pani na talerzu. A teraz odwiozę panią do siebie, napoję tonizującym http://www.teczowakrainapila.pl/media/ Spał w gabinecie, na twardym tapczanie, a najgorsze, że wyjeżdżając nazajutrz wczesnym rankiem, nie pożegnał się w końcu porządnie z żoną. Dzieci ucałował i pobłogosławił, całą dwunastkę, lecz z nieprzejednaną Maszą jakoś nie wyszło. W szufladzie biurka zostawił rozporządzenia dotyczące majątku – na wszelki wypadek, jako człowiek odpowiedzialny. Ach. Masza, Masza, czy jeszcze się zobaczymy? Skrucha – to uczucie całkowicie opanowało podprokuratora w drodze do modrojeziornego archipelagu. W co się wplątał, idąc za chwilowym porywem? W imię czego? Właściwie w imię czego, a ściślej – dla kogo, to było zrozumiałe: dla ukochanego nauczyciela i dobroczyńcy, a także w imię ustalenia prawdy, bo na tym właśnie polega obowiązek sługi prawa. Ale był też problem moralny, nawet filozoficzny: jaki obowiązek jest dla człowieka ważniejszy – wobec społeczeństwa czy wobec miłości? Na jednej szali

czarnego wora, wolno poruszającego się pośród omszałych głazów – jakby to wcale nie był człowiek, lecz bezcielesny cień. A teraz, kiedy opowiedzieliśmy i o Nowym Araracie, i o pustelni, i o świętym Wasilisku, czas wrócić do archiwum sądowego, gdzie władyka Mitrofaniusz już zaczął przesłuchiwać nowoararackiego czerńca Antipę. * * * Sprawdź – A więc dzień jakich wiele? O pierwszej dwadzieścia nauczycielka zawsze zostawała sama? Rainie kiwnęła głową, z łatwością podążając za jego tokiem rozumowania. – Wszystko wskazuje na to, że to ona była celem, prawda? Sally i Alice przypadkowo zjawiły się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. – Tak przypuszczam, ale nie wyciągajmy zbyt pochopnych wniosków. – Quincy zajrzał do schowka woźnego i na widok bałaganu ściągnął brwi. – Rozumiem, że funkcjonariusz Cunningham to kawał chłopa – burknął. Rainie skrzywiła się. – Starał się, jak mógł. Było naprawdę gorąco. – Becky O’Grady ukryła się w tym schowku? – Tak. Leżała zwinięta w kłębek w najciemniejszym kącie. Najwyraźniej była pod wpływem szoku. Niczego z niej nie wyciągnęłam. Podobno Sandy zabrała ją na pogotowie,