Za długo by było i nie ma powodu objaśniać teraz, skąd w lecznicy jarmarczne szczudła, ale jasne jest jedno: zbrodniarz korzystał ze szczudeł, żeby zaglądać w okna na piętrze, gdzie przedtem przebywał Berdyczowski – a wszystko wciąż w tym samym celu: zastraszyć, dobić. Jednak wczoraj w nocy pana Matwieja przeniesiono z piętra na parter, a Wasilisk mimo to wziął ze sobą szczudła. A zatem Czarny Mnich o przenosinach nie wiedział. No to co z niego za nadprzyrodzona siła? A teraz wnioski. Kto ukrywa się pod postacią rozgniewanego Wasiliska, tego nie wiem, mam jednak pewne przypuszczenie co do celu jego przestępczych działań. Ten człowiek (właśnie człowiek, a nie istota z innego świata) chce zlikwidować Pustelnię Wasiliskową i prawie udało mu się tego dokonać. Po co? To jest właśnie najważniejsze pytanie i na razie nie mam na nie odpowiedzi, tylko z lekka rysujące się wersje. Niektóre z nich wydadzą się Ojcu zupełnie nieprawdopodobne, ale może i one się przydadzą, jeśli wypadnie Ojcu kończyć sprawę beze mnie. Zacznę od samego przeora, ojca Witalisa. Pustelnia to dla niego kłopotliwa przeszkoda, bo z gospodarczego punktu widzenia utraciła znaczenie (proszę mi wybaczyć, że rozpatruję rzecz w takich kategoriach, ale myślę, że mniej więcej tak rozumuje sam archimandryta), a z punktu widzenia ambicji, której czcigodny http://www.tanie-odwierty.com.pl Przybyłem tu w sprawie nadzwyczajnej wagi, choć w charakterze nieoficjalnym. Rzecz jest związana... – Z pewnym mnichem, który jakby nigdy nic spaceruje po wodzie i straszy nocami głupich poczciwców – podchwycił przebiegły doktor, wypuszczając kółeczko dymu. – A czym to, przepraszam za pytanie, owo widmo zainteresowało pańską wszechwęszącą... to jest, chciałem powiedzieć... wszechwiedzącą instytucję? Czyżby dopatrzyła się ona w świętym Wasilisku tego sławetnego widma, którym straszą wyzyskiwaczy panowie marksiści? Lagrange spurpurowiał, gotów przywołać rozzuchwalonego konowała do porządku, kiedy zaszła pewna dziwna okoliczność. W tym dniu, w przeciwieństwie do poprzedniego słonecznym i niezwykle ciepłym, okna gabinetu zostawiono otwarte. Pogoda była rozkoszna. Ani obłoczka, ani wietrzyka – nic, tylko złoto listowia i łagodne drżenie powietrza. Ale odemknięte skrzydło żaluzji nagle poruszyło się – tylko odrobinkę, lecz przed profesjonalnym wzrokiem policmajstra ta anomalia się nie
korzystny zbieg okoliczności miał jej ułatwić zadanie? Ciepło, bardzo ciepło! – Czarny Mnich? – upewniła się. – To widmo Wasiliska, które jakoby chodzi po wodzie i wszystkich straszy? Korowin nachmurzył się, zniecierpliwiony uporem malarza. – Nie tylko straszy. Jeszcze zaczęło mi dostarczać nowych pacjentów. Coraz cieplej! Sprawdź Nie można się rozeznać, kto z publiczności jest poczytalny. I tak człowiek żyje sobie na tym świecie i nie zawsze rozumie, kto tu zwariował, a kto nie, lecz u was na wyspie to w ogóle jedno zgorszenie i zamęt. Tu i zdrowy sam w siebie zaczyna wątpić. Niech pan lepiej robi to, co panu powiedziałem. A jak nie, to odmówię pańskiej instytucji prawa pobytu na terytorium kościelnym. Korowin więcej spierać się nie ośmielił. Rozłożył ręce – a róbcie, co chcecie – odwrócił się i wyszedł. – Chodźmy, Matiusza. Biskup łagodnie wziął chorego za rękę, wyprowadził z ciemnej pracowni do sypialni. – Ty, Pelagio, nie idź z nami. Kiedy będzie można, zawołam. – Dobrze, ojcze, zaczekam w pracowni – skłoniła się pani Lisicyna. Berdyczowskiego władyka posadził na łóżku, sobie przysunął krzesło. Milczeli. Mitrofaniusz patrzył na Matwieja Bencjonowicza, tamten – w ścianę.