w chwili, gdy wcale się tego nie spodziewał...

- Przyszła niedawno. Nigdy z nikim nie rozmawia, na nikogo nie patrzy. - No dobrze, przyszła. I co dalej? - Poszła prosto na górę. Podobno każe mówić do siebie Violet. Violet? Czyli Fiolek. Przybrała imię od kwiatu. Tak jak inne Pierron. - To Chop podsyła jej chłopców, prawda? Twarz Samanty stężała. - Nic o tym nie wiem. - Ja wiem. - Santos schwycił ją za rękę i ścisnął tak mocno, że się skrzywiła. - Chop obsługuje większość tych, którzy tu przychodzą. Ile bierze? I co jej załatwia? - Nigdy nie byłam w pokojach, ale słyszałam, że suka płaci od paru stów do paru tysięcy. Zależy na co ma ochotę. Kilka tysięcy to jednak nie dwadzieścia pięć. Santos pokiwał głową. Nie, te pieniądze musiała wydać na coś innego, nie na swoje fantazje. - Dzięki, Sam - powiedział, puszczając spoconą rękę. - Nie zapomnę ci tego. Odwrócił się i chciał odejść, ale Samanta zatrzymała go za ramię, mierząc pełnym uznania spojrzeniem. - Dług możesz spłacić już teraz. Zostań przez chwilę, zaszalejemy. - Przysunęła się do niego. - Nauczę cię kilku sztuczek. Zdjął jej rękę z ramienia. - Znam już wszystkie sztuczki. Trzymaj się, Sam. ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIĄTY Kilka godzin później Santos i Jackson zajechali przed klub Chopa Robichaux na Bourbon Street. Nie minęła jeszcze dziesiąta rano i ulice świeciły pustkami. Mieli uzasadnione przeczucie, że Chop będzie sam, a o to właśnie im chodziło. Zamierzali zagrać z nim niekoniecznie w granicach prawa. Bez świadków. - Jesteś pewien, że dobrze robimy? - zapytał Jackson. - Mhm. Przekonamy go, że St. Germaine wpuszcza go na minę i że może mieć kłopoty. - Kupi to? http://www.smaczno-pizzeria.net.pl/media/ - Nie chcę się z tobą wiązać, Alli. Uniosła głowę. - Ani ja z tobą - rzekła. - Świetnie. Cieszę się, Ŝe jesteśmy zgodni w tej kwestii. - Teraz kaŜdy pocałunek moŜe być groźny - oznajmiła. - Absolutnie się z tobą zgadzam. Oparł się wygodnie. - Gdybyśmy się teraz pocałowali, trudno by nam juŜ było nawiązać koleŜeński kontakt. - Podzielam twoje stanowisko - powiedziała. - I mogę odejść dziś, jeśli chcesz, mogę rzucić pracę w studiu. - Nie, ja tego nie chcę, Alli. Przetarł dłonią twarz. Co ona sobie wyobraŜa? - zadał sobie w duchu pytanie.

- To dobrze. Ktoś powinien pomóc temu chłopcu. Alli uniosła brwi, pamiętając, co Mark jej powiedział. - Pani nie mogłaby - rzekła. - Nie. - Kobieta potrząsnęła głową. - Mam waŜniejsze powody niŜ te, jakie podałam Markowi. Kiedy przyniósł to dziecko do domu, widziałam, Ŝe był cały spięty. Powiedziałam, Ŝe mu pomogę, zaufał mi i w jednej chwili przestał się Sprawdź uśmiechnęła się. - W przyszłym miesiącu będą jej urodziny. Skończy rok. Mark westchnął. CzyŜby minęły juŜ trzy miesiące? Gdy przyleciał po nią do Kalifornii, była ośmiomiesięcznym brzdącem. - Nigdy nie chodziłem z nią do lekarza. Pani Tucker zawsze mnie wyręczała, a potem przekazywała mi, co doktor powiedział. Wolałbym taki tryb. Alli skinęła głową. Wiedziała, Ŝe zachowuje pozory dystansu między sobą a swoją bratanicą. - Chciałbyś się chyba spotkać z jej pediatrą i dowiedzieć się czegoś więcej o zdrowiu Eriki. - Po co? Myślisz, Ŝe coś jej jest? Wyczuła w jego głosie nutę paniki. Ciekawe, czy on tę nutę teŜ usłyszał. - Nie, to rutynowe badanie. MoŜe lekarz zaleci szczepienie przeciwko czemuś tam.