Do okiełznania wilków wybrałam zaklęcie Iswara Kozopasa, jego uproszczony wariant. Skomplikowany kosztował Iswara życie i wśród jego zwolenników nie znalazło się ani jeden chętny spróbować, tak jak właśnie Iswar go skomplikował, ponieważ zapiski tak przemyślanego doświadczenia nie zostały. Zaklęcie powodowało przywidzenia i panikę u zwierząt, które wciągały powietrze z kilkoma drobinami mieszanki, a poprzedzającym zaklęciem dodałam mu wybiórczość – działa tylko na wilki. - Cyp, cyp, cyp – przejęta mówiłam, szczyptą rozsypując proszek. Lecz wilki, nawąchawszy się przedtem, nawet nie zwróciły na niego uwagi. Prawdopodobnie, proszek zwilgotniał lub żuczkojad posłużył jako odtrutka. Przyznawać się, że poplątałam zaklinanie, bardzo nie chciałam. Tak niby i nie plątałam... - Cóż wypada działać według starej modły, jeżeli wcześniej las się nie spali - zawarczałam, koncentrując między dłońmi bojowy pulsar. I czemu malarze kochają nas malować z tym świństwem z rękach? I jeszcze rysują niepoprawnie, jakbyśmy nimi się bawili wcale na nie nie patrząc. Spróbuj nie popatrzeć, kiedy u ciebie w rękach czterdzieści wjm, a błyskawica kulista ma tylko dziesięć czy dwadzieścia! Lecz puścić w ruch jego już nie trzeba było. Wilki od¬padły od pni, jak morska fala z nieprzystępnego pasma skał. Jak na komendę, skręcili głowy na zachód, prychnęły i ze zgodnym wyciem rzuciły się w pogoń za nowym łupem. Po upływie liczonych sekund polana opróżniła się, - Jak myślicie, te kreatury znają technikę stepowców - poddać się i odegrać pośpieszną ucieczka, wyciągając wroga zza ścian fortecy? - Rolar pokręcił w rękach ostatnią szyszkę i rzucił ją w kapitulującego przeciwnika. - Nie, zdaje się, uciekli naprawdę. - Złazimy? - nieufnie uściśliła Orsana, spoglądając w dół, jak kot, zagoniony na dach przez podwórkowego psa. - Wleźć zawsze zdążymy. -- Gałęzie skończyły się i zawisłam na rękach, miotając nogami w powietrzu - Dzieci, ja sam nie zejdę! Ja-a-a! Aj! Spadać okazało się z niewysoka, ponadto - w mech. Pocierając stłuczony tyłek, namacałam szelkę torby, zabrudzoną w lepkim błocie i podciągnęłam do siebie. Znajomy mdlący zapach nos. - Rolar! Orsana! Rubinowa głownia chętnie odezwała się na błysk pulsara. Sztylet Orsany leżał pośrodku mokrej śluzowatej plamy, dokładnie przedstawiającej zarys zabitego przez najemniczkę wilka. Pochyliliśmy się nad plamą, jak drewniani idole staruszków. - To nie prawdziwe wilki - nareszcie wycisnął z siebie Rolar. - Genialnie! Jak domyśliłeś się?! - Orsana załamała ręce w udanym zachwycie. -- Może taki mądry, zgodnie wyjaśnisz, czego oni od nas chcieli? - Nie od nas - pokołysał głową wampir. -- Od niego. Oni prześladowali nas w nadziei, że Władca, który od nich umknie się w końcu ujawni. - Niepotrzebnie mieli nadzieję. - Nie niepotrzebnie. On rzeczywiście przyszedł i poprowadził ich za sobą. Gdybyśmy byli stadu potrzebni, ono by się rozdzieliło. Wpadli w rozpacz zażądać rearu po dobremu i próbują schwytać Arrakktura si¬łą. http://www.sepupulebubu.pl - Skoro musi pani wiedzieć... Robin z moim mężem Mikiem. Lizzie odczekała chwilę. Z całą pewnością słyszała nazwisko Mike Novak... chyba od Robina, ale w związku z czym? - Możemy już iść? - zapytała Clare. Trójka zagadanych przechodniów - mężczyzna z dwiema kobietami - przeszła obok nich, i ich normalność podniosła nieco Lizzie na duchu. - Tak, nic mi nie jest. - Tylko nie chciałabym go zostawiać zbyt długo samego - tłumaczyła Clare. - Mam na myśli Robina.
- Oj, jaka psina! - tymczasem zasepleniła służka, kucając obok wilka. -- A można ją pogłaskać? - Można... - zmęczona pozwoliłam, odchylając się na oparcie krzesła. -- Tylko to nie psina, a wilk, i obcych nie kocha. Dziewczyna podskoczyła jak oparzona i odsunęła rękę. Wilk leniwie odprowadził ją zmrużonym wzrokiem i znów opuścił mordę na przednie łapy. - A ty teraz jedziesz do Arlissa? - niewyraźnie zainteresował się gnom, żując umoczony w czosnkowym sosie chleb. -- Nie radzę... Zwłaszcza z nimi... Rolar kiwnął na wilka: - U nas nie ma wyboru. Sprawdź przekonać na własne oczy, jak się nim opiekują. Prawdę mówiąc, ten żłobek nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia. Nie pozwolę, żeby mój bratanek spędził jeszcze dzień w tym przytłaczającym otoczeniu. Dzieci Kristallisów wychowują się w innych warunkach. R S - Rzeczywiście, Danny nosi to samo nazwisko, co ty, ale Sophie i Leonidas nie życzyli sobie, żeby był wychowywany jak dzieci Kristallisów - odparowała Carrie. Była wściekła, że ten pewny siebie bogacz tak paskudnie ocenił żłobek, który ona z największą troskliwością wybrała i za który płaciła majątek. - Jego rodzice nie żyją - oznajmił Nikos. - Teraz ja