- Nie znałam go! Gdybym tylko miała innych krewnych, nie dbałabym o Talbotów!

- Wiem. Nie miałam zamiaru cię krytykować. - Rozumiem. Chciałem ci tylko powiedzieć, że poza moimi oficjalnymi obowiązkami wypełniam jeszcze jedną rolę. Jestem człowiekiem, o którym ludzie mogą sobie pogadać przy butelce wina. Opinia playboya ciągnie się za mną od czasów wczesnej młodości. - Z szelmowskim uśmiechem odsunął z jej czoła kosmyk włosów. - Nie mówię, że jest całkiem bezpodstawna. - Zajmuję się literaturą, a nie plotkami - zauważyła twardo, ruszając z miejsca. - One też są potrzebne. Zaskoczony jej reakcją, chwycił ją za ramię i nie pozwolił odejść. - Chyba sprawiają ci przyjemność. - To nieprawda! - Wzrok mu spochmurniał, gdy ponad jej głową spojrzał na odległy horyzont. - Po prostu przyzwyczaiłem się do nich. Kiedy ma się dwadzieścia lat, trudno zawsze i wszędzie zachowywać się poprawnie. W moim przypadku wystarczyło, że trochę dłużej przyjrzałem się jakiejś kobiecie, a już pisały o tym wszystkie brukowce. I zamieszczały zdjęcia. Nie wypieram się, lubię kobiety. - Uśmiechnął się, wracając do niej spojrzeniem. - A ponieważ nigdy nie chciałem tego zmieniać, pogodziłem się z tym, że moje życie prywatne jest przedmiotem ogólnego zainteresowania. Jeśli grzeszyłem, to jedynie brakiem dyskrecji. - Albo liczbą przyjaciółek. Przez moment wahał się, a potem odchylił głowę i roześmiał się na całe gardło. - Oj, Bello, prawdziwy z ciebie skarb. Widzę, że jednak nie ślęczałaś wyłącznie nad poezją. - Nie przeczę, zdarzyło mi się przeczytać parę gazet. Coraz bardziej rozbawiony, chwycił ją wpół i obrócił kilka razy. Kiedy postawił ją z powrotem na ciepłym piasku, oczy mu błyszczały. - Uwielbiam, gdy jednym zdaniem osadzasz mnie w miejscu. - Obawiam się, że źle odczytałeś moje intencje. - Akurat! Nawet nie wiesz, jaką sprawiasz mi tym przyjemność. Wyraz frustracji w jej oczach nie był elementem roli, którą przed nim odgrywała. Nie przyjechała do Cordiny po to, by sprawiać mu przyjemność. Jej zadaniem była obserwacja, umacnianie własnej pozycji i realizacja planu, którego przygotowanie zajęło długie lata. Skromna lady Isabella nigdy dotąd nie wzbudziła zainteresowania żadnego mężczyzny, więc to, co działo się teraz, było dla niej niemałym kłopotem. Chciała szybko wybrnąć z trudnej sytuacji, ale Edward nie miał zamiaru jej w tym pomagać. - Twoja fryzura się rozsypuje - stwierdził i wyjął spinkę zaplątaną w luźne pasmo jej włosów. - W czasie jazdy powinienem był postawić dach. - Pewnie wyglądam, jakbym przeżyła tornado. Podniosła ręce, by poprawić włosy, ale było już za późno. Pod wpływem wiatru i ciężaru spinki nie były w stanie ich utrzymać i splątane pasma opadły jej na ramiona, a potem spłynęły miękko aż do talii. http://www.scenawgrodzkiej.com.pl/media/ do niej dołączył. Nagły pomruk silnika poniósł się po spokojnej wodzie jak grzmot. Odetchnęła głęboko i starała się myśleć wyłącznie o tym, że jest coraz bliżej celu. ROZDZIAŁ SIÓDMY Emmett będzie wściekły. Bella uśmiechnęła się do siebie i mocniej chwyciła za brzeg siedzenia, gdyż nabierająca prędkości łódź zakołysała się gwałtownie. A więc Blaque wcale nie rezyduje w willi blisko pałacu. Przyczaił się na morzu. Tam rzeczywiście nie będzie miała żadnego wsparcia. Nie martwiło jej to. Zawsze wolała działać na własną rękę. Instynkt podpowiadał jej, że tego wieczoru na pewno go spotka. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc. Musi być bardzo spokojna. W takich sytuacjach nerwy są bardzo złym doradcą. Zamyślona popatrzyła na białą smugę piany, która znaczyła ich szlak. Wieczorny rejs po Morzu Śródziemnym jest bardzo przyjemny. Zwłaszcza że z każdą chwilą przybliża ją do celu, do którego zmierzała od dwóch lat. Czuła narastające podniecenie, ale nie strach. Zresztą i tak musiałaby nad nim zapanować. Lęk paraliżował, a ona musi mieć jasny umysł i sprawne ruchy. Nie popełni żadnego błędu. Nie może. Długo i mozolnie wspinała się coraz wyżej w organizacji, cały czas polegając na własnych umiejętnościach. Dzięki cichemu wsparciu międzynarodowej organizacji bezpieczeństwa pomogła ubić kilka świetnych interesów związanych z handlem bronią, diamentami i narkotykami. Cel uświęca środki. Najtrudniejszym zadaniem okazało się wyeliminowanie z gry Bouffe'a, prawej ręki Blaque'a. Wiele wysiłku i czasu strawiła na to, by niezwykle skuteczny i oddany adiutant wyszedł na pozbawionego kompetencji nieudacznika. Bella sporo ryzykowała, ale dzięki sprytnym machinacjom zepsuła kilka akcji, za które odpowiedzialny był Bouffe. Najbardziej spektakularnym wyczynem było pokrzyżowanie planów związanych ze sprzedażą broni dla wyjątkowo agresywnej grupy terrorystów. Kiedy wyglądało na to, że Bouffe zawalił sprawę, Bella wkroczyła do akcji. Terroryści dostali broń, a konto Blaque'a wzbogaciło się okrągłą sumką pięciu milionów franków. Bella miała nadzieję stać się wkrótce ich szczęśliwą posiadaczką. Motorówka szybko płynęła w stronę smukłego, białego jachtu kołyszącego się na lekkiej fali. Gdy byli blisko, mężczyzna wysłał kilka sygnałów latarką. Z pokładu odpowiedziano mu tym samym. Silnik ucichł i niesiona siłą rozpędu łódź stuknęła po chwili o wysoką burtę. Gładki metal drabinki przyjemnie chłodził dłonie. Bella wiedziała, że musi być taka sama jak owa stal: zimna i twarda. Bez chwili wahania, nie oglądając się za siebie, weszła na pokład, gdzie czekało nieznane. - Lady Isabella. - Wysoki mężczyzna o ciemnej skórze czekał na nią oparty o reling. Podał jej rękę i ukłonił się z wdziękiem. Od razu go rozpoznała. Wiele razy mówiono o nim podczas odpraw w biurze. Nazywał się James Batemen, miał dwadzieścia sześć lat, pochodził z Jamajki. Był absolwentem medycyny jednego z prestiżowych amerykańskich uniwersytetów. Nigdy nie rozpoczął praktyki, choć jak wynikało z materiałów operacyjnych, chętnie używał skalpela. Tyle że wolał ćwiczyć cięcia na zdrowych, i to bez znieczulenia. Szybko stał się jednym z faworytów Blaque'a. - Jestem James. - Młoda, przystojna twarz rozjaśniła się w uśmiechu. - Witam na pokładzie „Niepokonanej”. - Dziękuję, James. - Odpowiedziała równie uprzejmym uśmiechem i rozejrzała się dookoła. Na pokładzie było pięciu mężczyzn w smokingach, z karabinami maszynowymi gotowymi do strzału. Wśród nich snuła się wyraźnie znudzona kobieta w sarongu włożonym na bikini.

wielkiego balu zwycięzców. Michaił nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. - Mówicie, że uciekła? - Wasza wysokość, zdarzyło się coś gorszego - powiedział ponurym tonem Borys. - Jak to gorszego? Kozak patrzył w ziemię. - Mów! Sprawdź suchym miejscu. Wielka rezydencja na rogu ulicy miała spory portyk, wsparty na grubych, białych kolumnach. W żadnym z okien się nie świeciło. Miała nadzieję, że jej stąd nie przegonią. Chyba nikt nie okazałby się tak nieludzki, by zabronić jej przeczekać najgwałtowniejszą nawałnicę w zaciszu. Chwilę później wycierała twarz z deszczu, spoglądając na elegancki skwer spod portyku. Będzie tu siedzieć choćby przez całą noc! Po obu stronach portyku były niskie murki, które ukryją ją przed wzrokiem Kozaków, gdyby jej tu szukali. Spiralnie przystrzyżone drzewka w wielkich donicach stały po obu stronach drzwi frontowych. Z westchnieniem ulgi usiadła na ziemi i oparła się plecami o murek. Owinęła się ciaśniej płaszczem, podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękami, nadsłuchując szumu deszczu. Zerknęła na drzwi z piękną, mosiężną kołatką w kształcie lwiego łba i pomyślała o jedzeniu, jakie się za nimi znajduje, o wielkich, miękkich, puchowych łóżkach... Poczuła się jeszcze gorzej. Przymknęła oczy. Tylko na moment, bo wcale nie zamierzała zasypiać.