- Biedactwo, to pewnie z gorąca - stwierdziła pani Delacroix. - Ja też się skarżyłam, że

poprosić o rękę Rose, ale nie umiał inaczej sobie wytłumaczyć jego determinacji. Wimbole doniósł mu tego ranka, że panna Gallant zaczęła się pakować. Ta wiadomość sprawiła, że dzień nagle wydał się okropny. Wiedział, że w żaden sposób nie zdoła jej teraz zatrzymać. A potem przechwycił list. Gdyby nie wyszedł przed dom, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, przesyłka umknęłaby jego uwagi. Dziękował Bogu za panujący w Balfour House bałagan, który zmusił go do ucieczki. - Vincencie, dokąd się wybierasz? - zapytał, stojąc na frontowych schodach i obserwując strumień wózków z lodem, dekoratorów, dostawców i piekarzy, płynący do kuchennego wejścia. - Rozwożę pocztę, milordzie. - Czy to przypadkiem nie jest zadanie Thompkinsona? - Tak, milordzie, ale dostał polecenie, żeby wywoskować parkiet w sali balowej. - Nie byłby to prawdziwy bal, gdyby ktoś się nie pośliznął i nie rozbił głowy. Jeśli masz inne obowiązki, mój list do lorda Daubnera może zaczekać do jutra. - To bardzo łaskawe z pańskiej strony, milordzie, ale pani Delacroix kazała mi dostarczyć zaproszenie na Henrietta Street, więc Jeffries House będę miał po drodze. Lucien mocno się zdziwił. Przy wspomnianej ulicy, znajdującej się na obrzeżu Mayfair, mieszkali skromniejsi i mniej znani przedstawiciele arystokracji, a ciotka Fiona http://www.psychologpoznan.edu.pl jak na jeden dzień. Zanim wysiadł z powozu i wszedł do domu, kobiety udały się już do swoich pokojów. - Wimbole, koniak - polecił, kierując się do gabinetu. Z westchnieniem rozpiął kołnierzyk koszuli i zagłębił się w fotelu stojącym przy kominku. Chwilę później zjawił się kamerdyner z tacą. Lucien wziął do ręki kieliszek wypełniony bursztynowym płynem i pociągnął łyk. Zapiekło go w przełyku. - Znajdź pana Mullinsa. - Tak, milordzie. Doradca widać kręcił się w pobliżu, bo drzwi otworzyły się niemal natychmiast po wyjściu Wimbole'a. Lucien nie odwrócił głowy, tylko spod wpół przymkniętych powiek wpatrywał się w trzaskający ogień. - Panie Mullins, proszę skreślić z listy Georginę Croft. Zapytałem ją o nazwisko ulubionego autora, a ona odparła, że najbardziej podoba się jej „ten fragment, kiedy on

Jej wzrok świadczył o tym, że myślami była już gdzie indziej. - Teraz? - Tak. Przecież mieliśmy się nie wiązać, pamiętasz? - I nie wymieniać nazwisk. - Tak jest lepiej. Wykonujesz odpowiedzialną pracę, którą bym ci tylko komplikowała. - Kim ty, u licha, jesteś? Sprawdź Grady skinął głową i odszedł spiesznie, a Santos ponownie pochylił się nad ciałem. - Przyczyna śmierci? - Prawdopodobnie uduszenie. Będziemy wiedzieli po autopsji. Żadnych śladów walki, najmniejszych obrażeń. - Jeszcze ciepła. - Musiała zginąć niedawno. Naszego chłopca zaczyna ponosić, skoro ułożył ją tutaj. - Bawi się z nami. - Santos spojrzał na panią doktor. - Jabłko? - Już zabezpieczone. Tak jak w poprzednich przypadkach: nadgryzione z dwóch stron, ale tym razem brak kęsa w ustach ofiary. Proszę spojrzeć na to. Odgięła ostrożnie dłonie dziewczyny - na obydwu wypalony był znak krzyża. Jak u trzech pozostałych. Jeden z elementów rytuału mordercy, o którym policja nie wspomniała dotąd dziennikarzom. - Jakaś szansa, że to inny facet? - Nie dla mnie, ale testy wykażą. Santos podniósł się z westchnieniem. - Zadzwonię do pani jutro. - Byle nie z rana - mruknęła. - Mam jeszcze kilka takich jak ona do obsłużenia. Santos nie odpowiedział, myślami był już przy turystach i pytaniach, które powinien im zadać.