przestronnego gabinetu mieszczącego się pod krętymi schodami z mahoniu, rozejrzała się z

- Spójrz na mnie, Philipie. Nie zareagował. Nie potrafił. Gdyby odwrócił głowę, już by się jej nie oparł. Zapiął spodnie i ruszył ku drzwiom. Zatrzymał się jeszcze w progu, ale nie śmiał spojrzeć na żonę. - St. Charles należy do naszej rodziny od niemal stu lat. Zrobię wszystko, ale nie oddam hotelu. Nie proś mnie o to więcej. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI Hope krążyła niespokojnie po sypialni. Znowu czulą obecność Cienia. Naigrywał się z niej, naśmiewał, kpił sobie z jej zadufania; była pewna, że jest niezłomna, że nigdy nie ulegnie jego podszeptom. Tymczasem nie mogąc dotrzeć do niej, posłużył się Philipem i w ten sposób jej dosięgną!. Z każdą chwilą była bardziej wzburzona. Jak mogła nie dostrzec, co się wokół niej dzieje? Nie przygotować się na nadchodzący atak? Słaby, bezwolny Philip był idealnym celem. Od rozmowy w bibliotece minął tydzień. Hope zdążyła w tym czasie przeprowadzić kilka dyskretnych rozmów telefonicznych: zadzwoniła do banku, do księgowego, który prowadził buchalterie hotelu, i do przyjaciółki pracującej w nieruchomościach. Wszystko, co usłyszała od Philipa, okazało się prawdą. Tkwili po uszy w długach. Idiotka. Była taka głupia. Łatwowierna. Nigdy nie wtrącała się do spraw finansowych, pozostawiając je całkowicie w gestii Philipa. Tamtego wieczoru w bibliotece próbowała wskazać mu wyjście z sytuacji, ale się spóźniła. Philip odwrócił się od niej, zostawił ją na klęczkach. Na pośmiewisko Bestii. Zatrzymała się i otrząsnęła ze wstrętem. Musi się opanować, musi być silna. Musi znaleźć rozwiązanie. Zbyt wiele wysiłku włożyła w zdobycie obecnej pozycji, by teraz ją stracić. Wystarczy, że rozejdą się pogłoski o ich zadłużeniu i w jednej chwili zostanie wykluczona z kręgu nowoorleańskiej elity. Już słyszała te poszeptywania. Przestaną napływać zaproszenia na przyjęcia, przestanie zasiadać w przydających towarzyskiego prestiżu komitetach, zamkną się przed nią drzwi powszechnie szanowanych domów, wszyscy odwrócą się od niej plecami. Znajdzie się znowu na marginesie, jak przed laty. Nie, już nigdy. Nie dopuści do tego, nie da się zepchnąć. Za oknami zawodził wiatr. Hope otworzyła drzwi balkonowe i wyszła na zewnątrz, w chłodną noc. Spojrzała w niebo zaciągnięte ciężkimi, zwiastującymi burzę chmurami, oparła się o balustradę. Wiatr targał jej włosy, rozwiewał poły szlafroka, opinał koszulę wokół ciała. Wychyliła się tak mocno, że poczuła zawrót głowy. Basen kąpielowy, usytuowany niemal wprost pod balkonem, ciągnął ją w dół. Cień porywał w górę. Unosił wysoko, ku mrocznemu niebu. Gałęzie smagały jej twarz, zaczepiały o włosy. Przed oczami załopotały skrzydła wielkiego ptaka w locie. Ujrzała matkę - ciemne widmo otoczone złocistą poświatą. Chmury rozstąpiły się na moment, wyjrzał księżyc, opromieniając niematerialną postać. Hope wpatrywała się nią zafascynowana i przejęta zgrozą. Wyciągnęła dłoń, by zagarnąć złoty blask. A z nim to, co mroczne. http://www.protetyka.org.pl/media/ - Nie mogę go wykonać. Patterson mruknął coś po drugiej stronie linii. - To kiedy się pojawisz? - spytał w końcu. - Nie wiem. Muszę mieć trochę czasu - powiedziała i rozłączyła się. W pokoju zaległa cisza. Klara próbowała zapanować nad roztrzęsionymi nerwami. - Nie mogę uwierzyć, że kazałeś mnie sprawdzać - rzekła wreszcie. - Dlaczego? W końcu całe twoje życie to same sekrety. - Tak. Tak było - rzekła, lecz on zignorował sens jej odpowiedzi. - Z jaką agencją jesteś związana? FBI, CIA? Klara otworzyła torbę, wydobyła z niej nóż i rozcięła podwójne dno. Ze skrytki wyjęła czarną kopertę, a z niej znajomo wyglądającą oprawioną w skórę legitymację, podobną do tej, którą sam kiedyś posiadał. Bryce otworzył ją, przeczytał: CIA i zaklął. Klara zrozumiała, że jej wymarzony świat wali się w gruzy. - Caldwell. To wyjaśnia, czemu niczego się o tobie nie dowiedziałem. Okłamywałaś mnie nawet w sprawie nazwiska. - Musiałam. Chroniłam siebie i wszystkich wokół. - Byliśmy dla ciebie tylko przykrywką. - Nie. Przecież wiesz, że nie spodziewałam się, że ciebie tu zastanę.

- Słucham. Wiem, że gdyby Diana żyła, dziś bylibyśmy rozwiedzeni. Nie chcę po raz drugi popełnić tego samego błędu - przyznał. - Masz dosyć małżeństwa i życia w ogóle? Bryce tylko się roześmiał. - Dobrze, że Chris tego nie słyszy - powiedziała. - Och, nie przejmuj się. Nic nie jest w stanie zmienić oddania twego męża wobec ciebie. - Bruce pocałował siostrę w czoło. - Tęsknimy za tobą - zapewniła, ściskając go za ramię. - Co rozwieje tę czarną chmurę, która zasnuła twoją duszę? Bryce nie odpowiedział, tylko powędrował spojrzeniem ku Klarze. Sprawdź zapewnić cię, że wszystko będzie dobrze. Widziała lęk na jego twarzy. Lęk i bezgraniczną miłość. Domyślała się, co będzie dla niego oznaczała utrata Lily. I jeszcze bardziej ściskało się jej serce. - Nikt nie może mi dać takiego zapewnienia. Już miała wyciągnąć dłoń, dotknąć go, wesprzeć, pocieszyć. Zdawał się bliski jak kiedyś. Bliższy niż ktokolwiek. - Muszę zadzwonić do wydziału - powiedział sucho, cofając się o krok. - Jeśli się obudzi, mogłabyś... - Oczywiście, natychmiast cię zawołam. Ale Lily się nie obudziła. Ani po wyjściu Santosa, ani przez następnych sześć godzin. Przez cały ten czas Gloria nie odchodziła od jej łóżka, tyle tylko, żeby zadzwonić do hotelu i kupić sobie coś do picia w automacie na korytarzu. Nie darowałaby sobie, gdyby babcia się obudziła, a jej by przy niej nie było. Santos właściwie też nie opuszczał szpitalnej sali. Trwali razem, jeszcze niedawno wrodzy sobie, a teraz skazani na siebie we wzajemnym wspieraniu się na duchu. W pewnym momencie Lily poruszyła się wreszcie, stęknęła. Santos natychmiast zerwał się z krzesła. - Lily? Lily... - Ujął jej dłoń. - To ja, Santos. Otworzyła powieki, chciała coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Gloria patrzyła na nią w napięciu. Bała się. Bała się, że ta kobieta, którą tak bardzo chciała teraz poznać, odrzuci ją. Jak kiedyś odrzuciła ją matka. - Lily... - Santos przemówił łagodnie. - Przyszedł ktoś do ciebie. Masz gościa. Gloria podeszła do wezgłowia łóżka. Dojrzała w oczach babki nadzieję, przebłysk świadomości.