– Co ty wyprawiasz? – zapytał na głos. Zacisnął usta.

Dobiegła do drzwi, weszła do środka i jednocześnie pisała szybko. „Przez chwilę mnie nabrałaś. Do wieczora”. Szukała kluczy w torebce i zobaczyła kota sąsiada – siedział na werandzie. Przyglądał się jej okrągłymi ślepiami, w których odbijało się światło pojedynczej żarówki. – Cześć, kotku. Srebrny kocur znieruchomiał na moment, a potem zeskoczył na betonową posadzkę, prześlizgnął się pod poręczą i pobiegł w stronę zarośli. Na skraju żywopłotu odwrócił się i warknął nisko, groźnie. Szalony kocur! – Ej, kotku, to ja, Lucy! Kot wyprężył grzbiet, zasyczał groźnie, błyskając wielkimi, okrągłymi ślepiami, szczerząc ostre jak igiełki kły, i zniknął w krzakach. – Na rany boskie, co cię ugryzło? – zapytała i wtedy to poczuła, obcy zapach w powietrzu. Dym papierosowy? Albo... Trzask! Tym razem odgłos był tak blisko, że podskoczyła. Mało brakowało, a zaczęłaby krzyczeć. Kątem oka dostrzegła ruch w ciemności. Rzuciła się na nią postać, ciemna, niewyraźna. Co? W jej dłoniach widniał skórzany rzemień. Boże, nie! http://www.pogotowie-weterynaryjne.pl/media/ Koncentruję się na Bentzu. Na tym przystojnym sukinsynie. Na tym zdjęciu widać go z profilu. Ma ostre, szorstkie rysy, zaciska zęby, usta wykrzywia w gniewie. Wieczny twardziel. Akurat. – Bydlak – mówię cicho. Patrzę na kolejne zdjęcie – jest w wesołym miasteczku, Kristi siedzi na karuzeli. Na zdjęciu ma siedem lat, a Bentz uśmiecha się szeroko – to rarytas, na niewielu zdjęciach dobrze się bawi. To zdjęcie, niezbyt wyraźne, ma mniej więcej dwadzieścia lat. Muskam palcami gładki papier. Jak setki razy przedtem. Dwadzieścia lat! Dwadzieścia cholernych lat.

Znał dobrze okolicę; pojechał na Wilshire i krążył niemal pustym bulwarem. Minął go wóz patrolowy, błyskając światłami. Wpatrywał się w wystawy sklepowe, nie zwracał uwagi na wyższe piętra. W okolicach Szóstej i Siódmej wytężał wzrok w poszukiwaniu budki telefonicznej. Sam nie wiedział, czego się spodziewa, choć miał świadomość, że nie zobaczy tej, która do niego dzwoniła, chyba że jest idiotką. Instynkt podpowiadał, że od dawna jej tu nie ma. A jednak odczuwał silną potrzebę zobaczenia budki telefonicznej na własne oczy. Sprawdź Spojrzał na dziedziniec. Pusty. Ani śladu Jennifer. Cholera! Na ciemnym, pustym placu nie było żadnej kobiety, żywej czy umarłej. Zawrócił i rozglądał się uważnie, przeklinając się, że ją sobie wyobraził – pewnie widział tylko rzeźbę. Czyżby umysł przetworzył rzeczywistość w coś, co chciał zobaczyć? Czego się spodziewał? Czyżby to tylko siła sugestii? Niemożliwe! Rozszalałe serce, przyspieszony puls i gęsia skórka na karku dowodziły, że wizja była bardzo rzeczywista. Oddychał głęboko nocnym powietrzem, starał się myśleć logicznie. Odzyskać zimną krew. Dobry Boże, zawsze był taki racjonalny, a teraz... Teraz... Cholera, co teraz? Przeczesał włosy palcami i powiedział sobie, że musi wziąć się w garść. Jednocześnie jednak podniósł