Nie, nie może do tego dopuścić. Nie dopuści.

Santos miał go za nadętego, wszystkowiedzącego bubka. Trwał w przekonaniu, że uliczne dziwki, rozmaici łazikowie i inny ludek, który wymykał się porządkowi społecznemu, ma więcej serca niż sztywniacy pokroju jego tatusia. W swoim krótkim życiu zdążył zrozumieć, że ci, którzy dostali bolesne cięgi od losu, nie potrafią chować w sercu nienawiści. Przeszedł przez jezdnię i przystanął, żeby zamienić kilka słów z Bubbą, wykidajłą w Club 69 na Bourbon Street, gdzie tańczyła jego matka. - Cześć, Santos - zawołał barczysty bramkarz.- Masz zapalić? Skończył mi się towar. Santos ze śmiechem uniósł puste dłonie. - Odpuść se. Chcesz się przejechać? Nie słyszałeś, że to zabija? Chłopak poklepał Santosa przyjaźnie po ramieniu, po czym zajął się parą turystów, którzy zatrzymali się przed klubem i wyciągali szyje, by zobaczyć coś z trwającego właśnie show. Victor ruszył przed siebie i skręcił z Bourbon Street w St. Peter’s. Tym sposobem mógł skrócić drogę i zaoszczędzić kilka minut. Obiecał matce, że w drodze do domu odbierze zamówione wcześniej sandwicze z krewetkami. Na myśl o ogromnych, piętrowych kanapkach ślinka napłynęła mu do ust, przyspieszył więc kroku, acz bez przesady. Sierpień w Nowym Orleanie nie sprzyjał pośpiechowi. Słońce co prawda już zachodziło, ale chodniki były nadal rozgrzane jak patelnia, a od betonu szły fale gorącego powietrza. Wilgotność przekraczała dziewięćdziesiąt procent i uniemożliwiała niemal oddychanie. Tydzień wcześniej na ulicy padł koń ciągnący powozik obwożący turystów - kolejna ofiara nowoorleańskich upałów. - Hej, Santos! - Zza pleców dobiegł go kobiecy głos. - Dokąd się tak spieszysz? Zatrzymał się i odwrócił z uśmiechem. - Cześć, Sugar. Idę do Central Grocery odebrać sandwicze, potem do domu. Mama czeka. - Jeszcze pół roku wcześniej Sugar tańczyła w klubie z matką Santosa. Musiała zacząć zarabiać na ulicy, kiedy odszedł jej chłopak, zostawiając ją samą z trójką dzieci. - Tak, twoja matka lubi sandwicze, założę się, że ty też. Rośniesz, to i pewnie jesz za dwóch. - Zaśmiała się i poklepała Santosa po policzku. - Pozdrów matkę. Powiedz jej, że Brown Sugar jakoś sobie radzi. - Powtórzę. Na pewno się ucieszy. Santos patrzył chwilę za dziewczyną, po czym kręcąc głową, ruszył dalej. Sugar należała do tej kategorii osób, którą naprawiacze świata, jak szkolny psycholog Santosa, określali krótko: „wywiera zły wpływ”. Tymczasem w opinii chłopca dziewczyna robiła po prostu, co mogła, by utrzymać rodzinę. Pieski los, pomyślał. Czasami człowiek nie ma innego wyjścia, jeśli chce przeżyć. Oczywiście w Dzielnicy trafiali się też łajdacy, jak wszędzie. Generalnie Santos dzielił ludzi na trzy kategorie: tych, którzy mają szczęście, którzy go nie mają i wreszcie na tych, którzy nieustannie za szczęściem gonią. W oczach chłopca między tymi trzema grupami przebiegał wyraźny podział. Podział ekonomiczny, mówiąc najprościej. Szczęściarze mieli najłatwiej. Cieszyli się życiem i nie przejmowali pozostałymi grupami, pod warunkiem że ich przedstawiciele nie psuli szczęściarzom dobrego samopoczucia. Najbardziej kłopotliwi byli wieczni poszukiwacze szczęścia, zawsze głodni władzy i pieniędzy, gotowi uczynić wszystko, by zdobyć jedno i drugie, choćby po trupach. http://www.orto-dentica.com.pl/media/ - Zapomnij wreszcie o przeszłości, teraz liczy się tylko twoje dobre serce. - Wstał z kanapy, ukląkł przed Lily, ujął jej dłonie, zmuszając, żeby spojrzała mu w oczy. - Potrafię odróżnić dobro od zła. Ty jesteś dobra, Lily. Przyjęłaś mnie pod swój dach, zaopiekowałaś się mną. Dałaś mi dom. Miłość. A przecież byłem dla ciebie nikim. Twoja córka postąpiła źle, ale to nie znaczy, że masz zapomnieć o Glorii. Nie wolno ci rezygnować. Lily drżały usta od powstrzymywanego płaczu. Kiedy wreszcie się odezwała, ledwie dobywała słowa. - Nie zniosłabym tego, gdyby... i ona odwróciła się ode mnie. Gdyby miała patrzeć na mnie ze wstrętem. Nie chcę, żeby wiedziała. Obiecaj, że nic jej nie powiesz. - Nie mogę ci tego obiecać, Lily. Nie mogę składać obietnic, których nie dotrzymam. Po policzku Lily spłynęła jedna samotna łza. - Kochaj ją, Santosie, bądźcie szczęśliwi, ale mnie zostaw w spokoju. Może nie dzisiaj, nie jutro, ale przyjdzie taki dzień, kiedy się okaże, że nie możesz dzielić swojego życia między mnie i Glorię. Będziesz musiał wybierać. ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY Gloria długo jeszcze siedziała na schodach pod drzwiami Liz. Była przerażona, zrozpaczona, niezdolna się ruszyć. Nie wiedziała, co ze sobą począć, nie potrafiła myśleć, nie umiała podjąć żadnej decyzji. Z zewnątrz dochodziły odgłosy grzmotów, lecz w mieszkaniu Liz zaległa nareszcie cisza. Wsparła głowę na dłoniach. Matka wie wszystko. Wszystko. Gdyby posłuchała Santosa... I Liz. Zlekceważyła ich ostrzeżenia, straciła przyjaciółkę, a teraz mogła stracić ukochanego. Nie wyobrażała sobie życia bez nich. Czuła się taka samotna i opuszczona. Musi być jakiś sposób, żeby wszystko naprawić. Musi być ktoś, kto potrafiłby jej pomóc, kto stanąłby po jej stronie. Ojciec. Tylko on. Gloria uniosła głowę, otarła łzy z policzków. Z jego wsparciem mogłaby stawić czoło matce. Musi go tylko przekonać, że ona i Santos naprawdę się kochają i że chcą być ze sobą.

- A kogo obchodzi koń? Alexandra powoli zbliżyła się do okna i... zaparło jej dech w piersiach. Pod bramą szkoły stał Lucien Balfour w ciemnoszarym stroju podróżnym. Akurat nadeszła dyrektorka i rozgoniła gapiące się na niego uczennice z innych klas. Hrabia uchylił kapelusza i przedstawił się, a Emma coś mu odpowiedziała. Lucien uścisnął jej dłoń. W liście wspominał, że pragnie osobiście poznać pannę Grenville. Widać nie była to Sprawdź tańca. Owo stałe zainteresowanie pomagało trzymać Virgila w bezpiecznej odległości i ratowało przed gadulstwem pani Delacroix. Humor psuła jej jedynie świadomość, że wszyscy uważają ją za własność Kilcairna, ale przynajmniej nikt nie ważył się na insynuacje. - Jestem wyczerpana! - oznajmiła Rose, padając na miękkie siedzenie karocy. - Cieszę się, że zostaliśmy. Fiona poklepała córkę po kolanie. - Bardzo się spodobałaś, moje dziecko! Widziałeś, Lucienie, ilu młodych dżentelmenów i dam chciało porozmawiać z naszą Rose? Hrabia wcisnął się w kąt powozu i zamknął oczy. - W swych dokonaniach panna Gallant przeszła moje najśmielsze oczekiwania. - Ponieważ Rose jest świetną uczennicą - oświadczyła pani Delacroix. Alexandra poruszyła obolałymi palcami stóp.