z bijącym sercem i zalążkami oczu.

Za oknem dał się słyszeć lekki stukot kopyt, brzęczenie uprzęży i minutę później do jadalnego energicznie wkroczyła ładna dziewczyna (może młoda kobieta) w czarnej jedwabnej sukni. Odrzuciła z twarzy leciutką woalkę, po czym dźwięcznie zawołała: Andre! – i zamilkła, widząc, że w pokoju jest jeszcze ktoś trzeci. Pani Polina rozpoznała w porywczej damie osobę, która na przystani oczekiwała kapitana Jonasza, a i pięknotka bez żadnej wątpliwości przypomniała sobie podróżną. Subtelne rysy, jak wtedy na molo, wykrzywił grymas, tyle że jeszcze bardziej nieprzyjazny: nozdrza zadrgały, cienkie brwi zbiegły się ku nasadzie nosa, nazbyt (zdaniem Poliny Andriejewny nawet nieproporcjonalnie) wielkie oczy zaiskrzyły złośliwymi iskierkami. – No więc już są wszyscy! – wesoło oznajmił Donat Sawwicz, wstając z miejsca. – Panie pozwolą, że je przedstawię. Lidia Jewgieniewna Borejko, najpiękniejsza z panien kananejskich, pani Polina Andriejewna Lisicyna, moskiewska pątniczka. Rudowłosa dama skłoniła się czarnowłosej z jak najprzyjemniejszym uśmiechem, który jednak nie został odwzajemniony. – Andre, tysiąc razy prosiłam pana, by mi nie przypominać o moim potwornym nazwisku! – zawołała pani Borejko głosem, który mężczyzna określiłby prawdopodobnie jako dźwięczny, pani Lisicynej natomiast wydał się nieprzyjemnie przenikliwy. – Co jest potwornego w nazwisku „Borejko”? – spytała Polina Andriejewna, uśmiechając się jeszcze przyjaźniej, i powtórzyła, jakby smakując: – Borejko, Borejko... Jak najzwyklejsze nazwisko. http://www.olejek-arganowy.info.pl/media/ Bezceremonialnie rozpychając gapiów, do olchy przedzierał się wysoki, szczupły pan w eleganckim, śnieżnobiałym palcie i również białej płóciennej czapce. Bez wątpliwości należał do sławetnej kategorii „chłopaków jak malowanie”, do której mężczyźni, jak wiadomo, trafiają wcale nie z powodu klasycznej prawidłowości rysów (chociaż pan był całkiem niebrzydki, w złotowłoso-błękitnookim słowiańskim stylu), tylko ze względu na ogólne wrażenie spokojnej pewności siebie i ujmującej chwackości. Te dwie cechy, działające niezawodnie na prawie wszystkie kobiety, malowały się na twarzy i w postawie eleganckiego pana tak wyraźnie, że obecne w tłumie damy, panny, baby i dziewki od razu zwróciły na niego szczególną uwagę. Nie była też wyjątkiem pani Lisicyna, która powiedziała sobie w duchu: „Patrzcie no, jakie w Araracie trafiają się typy. Ten też na pielgrzymce?” Następnie jednak nowo przybyły zachował się w taki sposób, że stosunek do jego osoby ze szczególnej uwagi przekształcił się w oczarowanie (co zresztą, zauważmy, w przypadku

dodatek do innych zakupów, pani Polina otrzymała śliczny aksamitny woreczek do robótek. Teraz wygodnie ułożyła go na piersi i skracała sobie czas, robiąc na drutach wdzianko z merynosowej wełny, które z całą pewnością przyda się przewielebnemu Mitrofaniuszowi w zimowe chłody, zwłaszcza po ciężkiej sercowej chorobie. Robota była bardzo trudna, z ciągłym przechodzeniem od boucle do ściegu pończoszniczego, z barwnymi wstawkami, i szła jej niesporo: oczka układały się nierówno, kolorowe nitki zbyt się ściągały, przez co kosił Sprawdź chodziło. Może nawet tylko ona miała zginąć. Jednak Rainie nie potrafiła uwierzyć, że Danny O’Grady z premedytacją zastrzelił ukochaną nauczycielkę. Nasuwało się więc pytanie, kim była Melissa Avalon i przede wszystkim, kto życzył jej śmierci. Podejrzenia Quincy’ego co do uczuć Vander Zandena sprawiły, że Rainie zaczęła zastanawiać się nad osobą dyrektora. A może to jego zdradzona żona... Quincy ze swojej strony nie był już niczego pewny. Skłaniał się ku wersji, według której Melissa Avalon była głównym celem ataku, ale nie musiało to jego zdaniem oznaczać, że zabójca ją znał. Jak wiadomo, wielu morderców zabija obce młode i ładne kobiety tylko dlatego, że są młode i ładne. Rainie naprawdę nie chciałaby wiedzieć, co agent czytuje nocami. Niestety Sanders nie ułatwił im zadania. Dostał się do mieszkania panny Avalon przed Quincym i Lorraine. Szuflady były wybebeszone, kuchnia rozebrana na kawałki, łóżko rozprute. Technicy policyjni grzebali nawet w pudełeczku z tamponami.