– Właśnie. Narzędzie zbrodni. No i motyw. Dlaczego Melissa Avalon? Nie daje mi to

– George Walker nie jest z ciebie zadowolony. – Nie jest. Jak wiele osób w Bakersville. Miałam nadzieję... chciałabym mu powiedzieć, że Danny tego nie zrobił. Chciałabym zebrać tyle dowodów, żeby jeszcze przed pogrzebem móc spojrzeć George’owi Walkerowi w oczy i powiedzieć: „Ten chłopiec nie zamordował pańskiej córki. Zrobił to ktoś inny”. Jakby to miało dla ojca Sally jakieś znaczenie. – Nie jesteś już taka pewna co do Danny’ego, prawda? Na twarzy Rainie malowało się napięcie. – Tak – odpowiedziała cicho. – Charlie Kenyon? Powoli kiwnęła głową. – To, co nam powtórzył. Że Danny chciałby pociąć ojca na kawałki i przepuścić przez mieszarkę... Tyle złości. Nie zdawałam sobie sprawy... Nie wiedziałam, że było aż tak źle. – To nie twoja wina, Rainie. Wszystkim nam trudno uwierzyć, że ludzie, których osobiście znamy i na których nam zależy, są zdolni do agresji. Czasem zapominamy, że mordercy nie powstają w probówkach. Jak wszyscy, mają rodziny i przyjaciół. – To zwykły banał. Nie chcę banałów. Mam dość łatwych odpowiedzi i trzydziestosekundowych analiz skomplikowanych przestępstw. Dzieci strzelają do kolegów, dorośli przychodzą do biur i mordują swoich współpracowników. Rozumiem twój punkt widzenia, że szkoły i urzędy wciąż jeszcze są bezpieczniejsze od autostrad, ale podobne wyjaśnienie mi nie wystarcza. Te zbrodnie zdarzają się wszędzie. Nawet w takich miejscach http://www.oczyszczalnie-sciekow.biz.pl facetem. Miał odpowiednie kwalifikacje, więc Montgomery zdobył numer jego ubezpieczenia społecznego, nazwisko panieńskie matki i datę urodzenia. Z tego miejsca sprawę przejął Andrews. Rainie nie zachwycała się już tak bardzo osiągnięciami epoki elektroniki. Poprzedniego dnia zamówiła kopię raportu kredytowego. Nerwowo go przeglądała. Agent specjalny Albert Montgomery nie stanął przed sądem. Najwyraźniej Andrews zostawił mu prezent: cyjanek w leku na nadciśnienie, który jakiś uprzejmy agent przywiózł mu z domu do aresztu. Niedługo po ostatniej 254 rozmowie z Quincym Albert otworzył fiolkę. Zarówno on, jak i strażnik od razu poczuli zapach migdałów. Strażnik rzucił się na Alberta, ale ten zdążył połknąć pół fiolki. Minutę później Albert już nie musiał się martwić o to, jak

koniec jest Rosa Millos, córka, dwadzieścia osiem lat. Nie ma o niej żadnych innych informacji. Dlaczego? - Szowinizm - odparła Rainie. - Agenci federalni znani są z tego, że nie doceniają kobiet. - Nie będę tego komentował - mruknął Quincy. - Zwłaszcza że macie nade mną przewagę liczebną. Może jednak powiesz coś więcej o Mickiem. Sprawdź traktował swój ogród niemal z religijną czcią. W czerwcu zjeżdżali się ludzie z całej okolicy, żeby podziwiać jego róże. Trzy lub cztery domy dalej zaszczekał pies. Potem jakaś matka przywoływała swoje dziecko. Andy? Anthony? Może Andrea, czteroletnia córka Simpsonów. Rok temu w Halloween przebrała się za kowboja i wszystkim wmawiała, że jest chłopcem. Sandy naprawdę ją lubiła, chociaż mała zwracała się do niej w taki sposób, jakby Sandy była dostojną staruszką. Obróciła talerz w ręku i zaczęła bezmyślnie pocierać drugą stronę. Kiedy przeprowadzili się tu z Shepem jedenaście lat temu, w sąsiedztwie nie mieli wielu małżeństw z dziećmi. Od tamtej pory dzielnica się rozrosła i miejscowe rodziny też. Tylko na ich ulicy Sandy mogła doliczyć się przynajmniej pięciorga maluchów. Dwie dziewczynki z klasy Becky mieszkały zaledwie cztery przecznice dalej. W okolicy było też sporo chłopców, ale większość z nich młodsza od Danny’ego. Becky miała więc towarzystwo, za to