– Szczęścia? – Podhorecki sadowi się na

najlepszego od lat koszykarza w Bakersville High. Większość mieszkańców miasta z zapartym tchem śledziła jego osiągnięcia sportowe. Rainie zwróciła uwagę na wyraźnie nordyckie rysy tej rodziny. Oboje Bensenowie szli wyprostowani, z uniesionymi głowami. Nie spuścili wzroku, gdy wystąpiła do przodu gwardia honorowa, a Frederick ugiął swe długie nogi, by dźwignąć trumnę z ośmioletnią siostrzyczką, którą miał nieść na miejsce wiecznego spoczynku. Dziesięć minut później pastor oficjalnie rozpoczął uroczystość. Rainie zerknęła na Quincy’ego. Nie był już na służbie. Jego wzrok sięgał gdzieś daleko, gdzie drzewa tworzyły niebieskawą linię. Po policzkach agenta FBI spływały łzy. Pastor umilkł. Młody człowiek, którego Rainie nie rozpoznała, wstał i pomógł jakiejś starszej pani podejść do mikrofonu. Wiatr opinał czarną jedwabną sukienkę na jej okrągłych kształtach. Dotarłszy na mównicę, kobieta otworzyła książkę i odchrząknęła. Przedstawiła się jako ciotka Alice Bensen i zaczęła czytać tekst, który wybrała na pożegnanie dziewczynek. Był to urywek o przyjaźni z Kubusia Puchatka. Tego Rainie już nie wytrzymała. Ona też musiała odwrócić wzrok. Oprzytomniała dopiero, gdy do mikrofonu zbliżył się Vander Zanden. Stojąc przed liczącym prawie osiemset osób tłumem, wydawał się zupełnie wytrącony z równowagi. Spisał swoją mowę i kartka drżała mu teraz w dłoniach. Ale Rainie nie potrafiła wykrzesać w sobie ani krzty współczucia dla tego człowieka. Przyglądała się uważnie jego żonie, która przez ostatnie czterdzieści pięć minut z czułością próbowała dodać mu otuchy. http://www.nerlit.pl/media/ testów. Zaczęła wyrzucać zawartość szafy, aż w pudełku na buty znalazła stary pistolet. Wybiegła w zimną noc. Weranda była pusta. Żadnego faceta. Żadnego intruza. Więc to tylko gra wyobraźni. Pozostałości potwornego koszmaru. Drżąc, wróciła do salonu. Z pistoletem w ręku zwinęła się w kłębek pod kocem i patrzyła w biały sufit, wmawiając sobie, że nie widzi na nim krwi. Nie możesz sobie tego robić, Rainie. Jesteś na to zbyt mądra. Ale najwyraźniej nie była, bo noc ciągnęła się w nieskończoność. W końcu około piątej Rainie zasnęła. O szóstej trzydzieści obudził ją przenikliwy sygnał telefonu. Dzwoniła Sandy O’Grady, a w jej głosie brzmiała desperacja. – Muszę porozmawiać z tym agentem FBI – przeszła od razu do rzeczy. – O Boże, Rainie, nie wiem, co robić. Rainie wstała. Czekał ją kolejny dzień śledztwa. Dwadzieścia minut później, wysiadając z wozu patrolowego, znalazła kartkę zatkniętą za

pobożnego starca Zosimy Wierchowskiego odpowiem: „Jeśli nie będziemy ze świętymi, to będziemy z diabłami; trzeciego miejsca przecież dla nas nie ma”. Pan Bóg odsiew między ludźmi przeprowadza – temu zbawienie, temu zatracenie. Nieubłagany to wybór, straszny, jakże tu bez surowości? Polina Andriejewna wiedziała, że dla świętej pamięci starca z optińskiej pustelni, Zosimy Wierchowskiego, władyka żywi szczególną cześć, tak że argument archimandryty nie chybił Sprawdź kiedyś moje eksperymenty. Mam na własność wysepkę na Oceanie Indyjskim, daleko od morskich szlaków. Tam osadzam beznadziejnych alkoholików i narkomanów. Żadnych ziół oszałamiających na wyspie się nie znajdzie, za żadne pieniądze. Tam zresztą pieniędzy w ogóle nie ma w obiegu. Raz na trzy miesiące przypływa szkuner z Malediwów, przywozi wszystko, czego potrzeba. – I nie uciekają? – Kto chce wrócić do dawnego, ma prawo tymże szkunerem odpłynąć z powrotem. Na siłę nikogo tam się nie trzyma. Uważam, że prawa wyboru człowiekowi odbierać nie należy. Chce ginąć – cóż, jego prawo. Tak że prawdziwą trudność stanowią nie niewolnicy butelki i kalianu, tylko ludzie, do których anormalności nie tak łatwo dobrać klucz. Z takimi właśnie pacjentami pracuję tu, na Kanaanie. Czasem z powodzeniem, niekiedy zaś – niestety... Korowin westchnął. – W pawilonie siedemnastym mieszka u mnie pewien telegrafista kolejowy, który