puklami.

Bella spojrzała na nią pytająco. - Przepraszam, zamyśliłam się. O kim mówisz? - O Tanyi Denali. Jest rewelacyjna. Bardzo rzadko występuje na scenie, więc mieliśmy dużo szczęścia, że zgodziła się przyjąć rolę w naszym przedstawieniu. Bella przyjrzała się postawnej, zgrabnej blondynce. Tanya Denali. Komputerowa pamięć natychmiast wyłuskała wszystkie informacje na temat aktorki. Dwadzieścia sześć lat. Amerykańska gwiazda filmowa. Mieszka w Beverly Hills. Rodzice: Frances i Margaret Denali, wędrowni aktorzy. Dwie siostry, jeden brat. W teczce Tanyi znajdowały się drobiazgowe informacje na temat jej najbliższych. Jedynie brat, Trace, pozostawał zagadką. Co do samej Tanyi, to w materiałach nie było słowa na temat jej ewentualnych powiązań z jakąkolwiek organizacją. Mimo to Bella postanowiła mieć ją na oku. - Ona jest wprost stworzona do roli Julii - westchnęła Alice. - Do tej pory nie mogę uwierzyć, że gra w mojej sztuce. - Jestem pewna, że czuje się zaszczycona, mogąc zagrać w sztuce napisanej przez księżnę Cordiny. Alice ze śmiechem pokręciła głową. - Gdyby sztuka była marna, Tanya nie zagrałaby w niej, nawet gdyby napisała ją sama królowa angielska. Mówiąc szczerze, ta świadomość dodaje mi otuchy. - Członkowie rodziny panującej nie piszą marnych sztuk. Słysząc głos męża, Alice odwróciła się i wyciągnęła obie dłonie. - Jasperze! Co tu robisz? - Interesuję się pracą Centrum Sztuki - wyjaśnił, całując jej ręce. Potem przywitał się z Bellą. - Proszę nie wstawać. Nie chciałem wam przeszkadzać. - Wiem - westchnęła Alice, zerkając w stronę sceny, gdzie trwała próba. - Przyjechałeś mnie skontrolować. Jasper skwitował tę uwagę wzruszeniem ramion. Isabella zauważyła, że sprawdził, czy ochroniarze są na miejscach. - Nie zapominaj, moja droga, że jestem prezesem tej instytucji. Mam więc prawo wiedzieć, co się w niej dzieje. Poza tym właśnie trwają próby sztuki napisanej przez moją żonę. Chyba wypada, żebym wykazał zainteresowanie? - Owszem, ale i tak wiem, że chciałeś zobaczyć, czy się nie przepracowuję. - W głosie Alice była frustracja, ale i czułość. Wstała z fotela i całując męża w policzek, poprosiła: - Bello, powiedz jego Książęcej Wysokości, że cały czas bardzo na siebie uważam. - To prawda, Wasza Wysokość. - Dziękuję, Isabello. Wiem, że w dużym stopniu to pani zasługa. - Lekki uśmiech złagodził surowe oblicze księcia. - Widzisz, Bello? - Rozbawiona Alice wzięła męża pod ramię. - Wcale nie przesadziłam, mówiąc, że Jasper najchętniej zatrudniłby dla mnie opiekunkę. Gdybyś do mnie nie przyjechała, musiałabym chodzić wszędzie w towarzystwie dwumetrowego, wytatuowanego zapaśnika. - Cieszę się, że cię od tego uchroniłam - rzekła Bella. http://www.motoinfosik.com.pl poczuła, nie trwała długo. Nadal leżała pod nim na ławie, gdy Kurkow sięgnął po pistolet. - Doskonale. Zrobimy to inaczej. Och, teraz mnie zastrzeli, pomyślała. Lecz ku jej zdumieniu Michaił, z okrutnym uśmiechem, rozładował broń i położył kulę na stole. Nabój stoczył się z niego i padł na ziemię, gdzie utknął pomiędzy dwiema kamiennymi płytami posadzki. - Nieważne - mruknął, przytykając lufę do jej warg. - Pocałuj to! - zażądał. Uchyliła się ze wstrętem, gdy potarł pistoletem o jej usta. Wstrzymała dech, kiedy wcisnął go między jej nogi, ogrzewając długą lufę o wewnętrzną stronę ud. Dopiero wtedy dotarło do niej, co on zamierza zrobić. Zaczęła krzyczeć i miotać się zaciekle, usiłując wytrącić mu kopniakiem broń z ręki. Michaił zaśmiał się tylko i znów przygniótł ją swoim ciałem do ławy. - Leż spokojnie, bo będzie z tobą jeszcze gorzej! Nagle zapukano do drzwi. - Wasza wysokość! Proszę na słowo! Błagam!

Dziewczyna zwolniła, mijając róg ulicy. Najwyraźniej osłabła. Rozejrzała się wokoło i spojrzała za siebie. Widząc, że wciąż ją goni, poderwała się do biegu. - Zostaw mnie! - krzyknęła. - Poczekaj! Muszę z tobą pomówić! Parsknęła gniewnie i skręciła w lewo. Alec nie na darmo ćwiczył w londyńskich klubach. Przeskakiwał z rozmachem przez głębokie kałuże. Chyba już nie wróci do Draxingera na karty! Nie, ta gra wciągnęła go bardziej. Za długo Sprawdź cudowne, orzechowe oczy! Zakochałem się! – wyznał. Mama uśmiechnęła się łagodnie. Jej syn był niepoprawnym romantykiem, zawsze się obawiała, że nie znajdzie nikogo, kto mógłby dotrzymać mu w tym romantyzmie kroku. No i był bardzo naiwny. - Synku, obawiam się, że to jeszcze nie miłość – zaczęła ostrożnie. Chłopak automatycznie się podniósł, patrząc na nią z oburzeniem. - To JEST miłość! – warknął. – Jak go kocham! - Ale… - Ty mnie nie rozumiesz! Nie widziałaś go! Jest czuły i miły! – prychnął, wstając i obrażony wyszedł z pokoju. Jak śmiała twierdzić, że to nie jest miłość!? Następnego dnia, jak to zwykle w soboty, oblegał z Karolem ławkę na placu zabaw