Dopiero wtedy wróciła do łóżka.

- Straciłam przytomność, znalazła mnie jakaś łódź. Ocknęłam się trzy dni później. - A Kelly? - Kelly zawsze się udaje - powiedziała Caitlyn. - Ją też ktoś znalazł i zawiózł do szpitala jeszcze przede mną. Myślę, że najbardziej zmartwiła ją utrata łodzi. Pluła sobie później w brodę, że jej nie ubezpieczyła. - Uśmiechnęła się i dodała: - Ale jakoś nigdy nie wspomniała, że chce kupić nową. - Czy możesz mi coś jeszcze o niej opowiedzieć? Caitlyn przewróciła oczami. - Mnóstwo rzeczy. Jest szalona i odważna. Bystra. W dzieciństwie ciągle pakowała nas w kłopoty, mnie i mojego przyjaciela Griffina. Teraz pracuje w Maxxellu jako zaopatrzeniowiec. Często wyjeżdża, za często... Nie układa jej się z resztą rodziny. - Dlaczego? - Przez ten wypadek na łodzi. Nie tylko przepuściła sporą część pieniędzy zgromadzonych w funduszu, ale też omal nas nie zabiła. - Caitlyn skubała chusteczkę. Czekał. Przygryzła wargę. Tak trudno mówić o pewnych sprawach. - Caitlyn? - Głos Adama zmienił rytm jej serca. To było beznadziejnie głupie. Poczuła zapach mydła i płynu po goleniu, zapach, który drażnił jej zmysły. - Jest jeszcze coś, prawda? - zapytał i przez moment miała ochotę wtulić się w niego i przywrzeć do niego całym ciałem. - Nie wiem, czy powinnam o tym mówić - przyznała, strzępiąc chusteczkę. Czekał. - Jak uważasz. To twoja decyzja. Myślała, że dotknie jej, poklepie po ramieniu, obejmie. Chciała tego. Chciała poczuć dotyk zatroskanego mężczyzny. Zobaczyła wahanie w jego oczach. Nagle wstał z kanapy, jakby zdał sobie sprawę, że nie powinien siedzieć tak blisko niej, że to niebezpieczne. Wrócił na swój fotel. Caitlyn uznała, że skoro zabrnęła tak daleko, nie może już się cofnąć. Potrzebuje pomocy. Za wszelką cenę musi odzyskać równowagę, a Adam ma jej w tym pomóc. Wzięła głęboki oddech. - Kilka lat temu Kelly oskarżyła Charlesa. To było zaraz po wypadku na łodzi. Oskarżyła mojego starszego brata, że... że przychodził do jej pokoju i... - wypuściła powietrze. Na samo wspomnienie zadrżała i zrobiło jej się niedobrze. - ...że ją molestował. Adam się nie poruszył. - Wierzysz jej? Powoli skinęła głową. Przypomniała sobie Charlesa. Dziesięć lat starszy. Budził zaufanie. Ulubieniec ojca. Ścisnęło ją w żołądku. - Dlaczego? Zapiekło ją pod powiekami, ale postanowiła być dzielna. Nie uroni ani jednej łzy. - Bo mnie też molestował. Znów zalała ją fala wspomnień, odgłos kroków za drzwiami sypialni, przerażenie na widok ruszającej się klamki, śmiertelny strach, gdy niemal bezszelestnie szedł przez pokój. Ale ona słyszała każdy stłumiony krok, czuła jego zapach - kwaśny zapach whisky pomieszanej - teraz już wiedziała - z brudnym zapachem męskiego potu. Czasami, gdy świecił księżyc, a zasłony były odsłonięte, widziała jego wyciągnięty cień, ciemny, kanciasty, złowróżbny, skradający się po dywanie i po ścianach. Zamykała mocno oczy, sztywniała i udawała, że śpi. Trzymała kurczowo kołdrę i modliła się. Nie, Boże, nie... nie 113 pozwól mu! Potem dotykał ją, ręce mu drżały, oddychał chrapliwie. Kuliła się, błagała i płakała, ale on nie przestawał. - Caitlyn? Zaskoczona otworzyła oczy. Klęczał przy niej Adam, z twarzą tuż przy jej twarzy. Byli w jego gabinecie. To wszystko wydarzyło się dawno, dawno temu. Wiele by dała, żeby uciec od tych wspomnień. Policzki miała mokre, trzęsła się cała. - Przepraszam - wyszeptała, pociągnęła nosem i sięgnęła po chusteczkę. - Nie musisz. To, co ci zrobił, jest przestępstwem. Znów w kącikach jej oczu pojawiły się łzy. - To... to wydarzyło się dawno temu. Miałam siedem... może osiem lat. On był dziesięć lat starszy. - Ten ból nigdy nie mija - powiedział łagodnie, siadając obok niej na kanapie. Tym razem objął ją mocno ramieniem. - Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Przełknęła z trudem ślinę, oparła się o niego i wyczuła lekki zapach wody po goleniu. Pewnie popełnia błąd, nie powinna pozwalać jemu ani sobie na takie gesty. Tłumaczyła sobie jednak, że może mu zaufać. Te wszystkie dyplomy wiszące na ścianach... Poza tym Rebeka nigdy nie poleciłaby jej kogoś, kto mógłby ją wykorzystać. Skąd wiesz, że Rebeka rzeczywiście go poleciła? Masz przecież tylko jego słowo. Tak, to prawda. Ale na razie jej to wystarczało. - Zanim znów zapukam do drzwi Caitlyn Bandeaux, powtórzmy jeszcze raz, co już wiemy. - Reed usiadł naprzeciwko Morrisette. W powietrzu wisiał gęsty dym, dobiegały ich stłumione głosy i rozmowy przerywane śmiechem. W głębi dwóch facetów grało w bilard, w telewizji leciał mecz Bravesów. Atlanta wygrywała trzy do jednego z Cincinnati, ale to dopiero początek trzeciej zmiany. Podeszła kelnerka, żeby przyjąć od nich zamówienie. Morrisette wzięła grillowaną kanapkę z dietetyczną colą, a Reed wybrał cheesburgera z frytkami. Nie był na służbie, więc zamówił też piwo. - No więc, czego się dowiedziałaś? Po kolei, co się dzieje w tej przeklętej rodzinie? - Dowiedziałam się całkiem sporo. I naprawdę nie wygląda to najlepiej. Przeczucie mi mówi, że cała rodzinka to pieprzone szajbusy. Co do jednego. To nie są lekko stuknięci pomyleńcy, ale prawdziwe świry. Pierwsza liga! Ciąży też nad nimi jakieś fatum. Tak to przynajmniej wygląda. Jedna tragedia za drugą. Ojciec, Cameron, zginął w wypadku jakieś piętnaście lat temu. Był porządnie wstawiony, stracił panowanie nad samochodem w drodze na wyspę St. Simons i wpadł w bagno. Wyleciał przez przednią szybę. Pasy bezpieczeństwa zawiodły i zrobił straszne bum. Nieźle go potrzaskało, połamane żebra, kość udowa, szczęka, miednica i przebite płuco i - wyobrażasz sobie - obcięte prawe jądro. - Coś takiego! - Tak. Nigdy go nie znaleziono. Dziwne, nie? - Jak to się mogło stać? - Widocznie przelatywał przez szybę i... ciach! - Przecież przednia szyba jest z klejonego szkła. Kelnerka przyniosła napoje i obiecała wrócić za chwilę z kanapkami. Morrisette włożyła do kubka słomkę i upiła tyk coli. - Stary Montgomery był pasjonatem. Kochał stare samochody i jechał właśnie jednym ze 114 swoich cacek. Starym modelem jaguara. Wtedy nie było jeszcze klejonych szyb. - To miał pecha - zauważył Reed, popijając piwo. Coś mu się w tym wszystkim nie podobało. - A to dopiero wierzchołek góry lodowej. - Morrisette pociągnęła duży łyk coli, Bravesi właśnie zdobyli punkt, aż facet przy barze krzyknął z radości. Morrisette rzuciła okiem na telewizor i mówiła dalej. - Kilka lat później najstarszy syn. Kolejny „dziwny wypadek”. Ile dziwnych wypadków może się wydarzyć w jednej rodzinie? Było tak: wszyscy poje-chali do Wirginii Zachodniej, do domku łowieckiego. Na Święto Dziękczynienia. Charles poszedł na polowanie. A skończył ze strzałą w piersi. Zgadnij, kto go znalazł? Caitlyn. - Pani Bandeaux? - Tak. Biegała po lesie i w pewnym momencie się zgubiła. Mówi, że wpadła na niego, gdy już umierał. Wyciągnęła strzałę, a biedny Charles wykitował. - Ile miała wtedy lat? - Jakieś dziewięć czy dziesięć. - Jezu! - Wezwano lekarza, jakiegoś konowała, nazywa się Fellers. To ich lekarz od wielu lat. Twierdzi, że nic już nie mógł zrobić, bo strzała została wyrwana. Obrażenia były zbyt poważne. Chłopak stracił dużo krwi. - Bez zbytniego entuzjazmu kelnerka postawiła przed nimi jedzenie. Reed dostał zapiekaną kanapkę Morrisette, a Morrisette dostał się jego cheeseburger. Sylvie zamieniła talerze. - Do diabła, zawsze się muszą pomylić. Jak oni to robią? - zapytała głośno, żeby znudzona kelnerka usłyszała. - Nie przyszliśmy tu całą paczką. Jest nas tylko dwoje, na miłość boską, i nie ma tu żadnego ruchu. - Może zrobiła to specjalnie, żeby cię zirytować. - No to jej się udało. - Wzięła ze stołu plastikową butelkę z keczupem i wycisnęła na frytki długą czerwoną wstęgę. Reedowi skojarzyło się to z nadgarstkami Bandeaux. Nacięcia zrobione pod dziwnym kątem, struga krwi. Morrisette podkradła mu jedną frytkę i ugryzła kawałek. - Uwielbiam je, ale nigdy nie zamawiam. Tuczące. - Poczęstuj się - powiedział. - Wiedziałam, że nie będziesz miał nic przeciwko temu. W ten sposób żadne z nas się nie utuczy. - A ja zapłacę. - Tym lepiej. - Chwyciła kolej na frytkę, unurzała ją w kałuży keczupu i powiedziała: - Jest jeszcze coś, o czym mało kto mówi. Może to nic takiego, ale jedno z dzieci umarło na zespół nagłej śmierci łóżeczkowej niemowląt. Dziecko, które urodziło się między Troyem a Hannah... dobrze mówię? Tak, Parker. Miałby teraz dwadzieścia kilka lat. - Myślisz, że został zamordowany? - Pojęcia nie mam. Licho ich wie, tych Montgomerych. A ten cały doktor Fellers, ten konował, na pewno by im pomógł ukryć rodzinne sekrety. Nie zapominaj też, że w rodzinie jest choroba psychiczna. Ciotka Caitlyn miała mocno nie po kolei i - tak, wiem, że to nie jest poprawne politycznie - była tak nienormalna, że zamknięto ją w jednym z tych luksusowych domów wariatów. Któregoś dnia spadła ze schodów i złamała sobie kark. Nikt nie widział, jak to się stało. Stwierdzono nieszczęśliwy wypadek, ale jedna z jej przyjaciółek - też wariatka oczywiście - upierała się, że to samobójstwo. Biedna ciotka cierpiała na depresję - a kto by w takiej sytuacji nie cierpiał, nie? - i często mówiła o 115 śmierci. Morrisette zjadła połowę kanapki. Reed jeszcze nawet nie tknął swojego cheesburgera. - A co z Caitlyn? - Myślisz, że zepchnęła ciotkę ze schodów? - Nie, ale przyszło mi coś do głowy. Zastanawiam się, czy nie moglibyśmy zdobyć nakazu sądowego i przejrzeć notatki jej psychoterapeuty. Znalazłaś ją już, tę doktor Wade? - Nie. - Morrisette skrzywiła się. - Też dziwna historia. Doktor Wade zaplanowała wycieczkę, a potem zrezygnowała. Poprosiłam o jej rachunki za telefon, komórkę i spis transakcji kartą kredytową. Dostałam też wyciąg z banku. Zrobiła rezerwację w drogiej miejscowości wypoczynkowej w stanie Nowy Meksyk i nigdy się tam nie pojawiła ani nie zadzwoniła. Straciła wpłaconą zaliczkę. - Reed słuchał, gryząc cheeseburgera. - Ostatnie zakupy zrobiła w sklepie sportowym w Savannah. Kupiła buty turystyczne i sprzęt sportowy. Przez internet zamówiła książki i mapy. Zostały dostarczone już po jej zniknięciu. Są teraz u właścicielki domu. - Mapy czego? - Arizony, Nowego Meksyku i południowej Kalifornii, w tamte strony miała właśnie pojechać. - Gdzie jest jej samochód? - Zniknął. - A co z jej gabinetem? - Jeszcze nie wiem, sprawdzam. - Podwędziła kolejną frytkę. - Myślisz, że ma to związek ze śmiercią Bandeaux? - Trudno powiedzieć. Ale zniknęła akurat wtedy, kiedy bardzo by nam się przydała. Zbieg okoliczności? - Naprawdę chcesz przyszpilić panią Bandeaux? - Chcę to po prostu wyjaśnić. - Ugryzł kanapkę i popił piwem. Był prawie pewien, że Caitlyn zabiła męża, ale coś jeszcze budziło jego wątpliwości. Coś mu się nie zgadzało. - Pani prokurator dobrała mi się do tyłka. - Każdemu się dobiera. Tej jesieni czekają ją powtórne wybory. Musimy być ostrożni z Montgomerymi. Opłacają nie tylko sędziów i senatorów. To dzięki łapówkom ich kartoteki są czyste. Słyszałeś, że dziadek posuwał swoją sekretarkę, Mary Lou Chaney? Miała z nim córkę, Copper Chaney. Więc ta Copper wyszła za miejscowego łobuza, Earla Deana Biscayne’a i urodziła trójkę dzieci. - Morrisette wytarła kąciki ust serwetką i dokończyła colę. - I wiesz co? Zasnęła z papierosem i zginęła w płonącej przyczepie, bo oni mieszkali w przyczepie. Jakoś w tym samym czasie zniknął Earl Dean. Niektórzy mówią, że to on podpalił przyczepę, inni twierdzą, że zniknął dużo wcześniej, ale wiesz, co w tym jest najciekawsze? Copper miała romans z prawowitym synem Benedicta, Cameronem. - Ojcem Caitlyn? - Tak. - Morrisette pomachała w kierunku kelnerki pustą szklanką. - Pieprzyła się z przyrodnim bratem. - Jeśli to prawda. - Witaj na Południu, kotku. - Daj spokój. - Masz rację. Nie jesteśmy wylęgarnią kazirodców. 116 Reed zastanawiał się nad tym, co usłyszał. Morrisette, ta wygadana cwaniara, była świetną policjantką i znała się na swojej robocie. - Czy Montgomery miał alibi na noc pożaru? - Niepodważalne. Był w domu z Bernedą, tak przynajmniej zeznał. - A ona co mówiła? - Potwierdziła jego słowa, ale to schorowana kobieta. Chodząca apteka. Pewnie już z nim wtedy nie spała. Wiesz co myślę? Powiedziała, co musiała. Zamknęła prasie usta i uratowała męża przed krzesłem elektrycznym. Wątpię, czy kiedykolwiek dowiemy się prawdy. - Jeszcze jedną colę? - Kelnerka podeszła do nich, lawirując między pustymi stolikami. - Tak. - A pan? - zwróciła się do Reeda. - Jeszcze jedno piwo? - Tak, poproszę. - Zaraz przyniosę. - Uśmiechnęła się do Reeda. - Leci na ciebie - zauważyła Morrisette, patrząc za długonogą kelnerką odchodzącą w kierunku baru, gdzie właśnie usiedli dwaj mężczyźni w czapeczkach bejsbolowyeh, koszulach roboczych, niebieskich dżinsach i kowbojkach. - Skąd wiesz, że to nie na ciebie leci? - Chyba stąd, że gdy spojrzała na ciebie, jej oczy mówiły „bierz mnie”. - Może tylko odgrywa przed tobą trudną do zdobycia. Sylvie uśmiechnęła się, dwaj faceci sprawdzili wynik w telewizorze, zabrali drinki, poszli do stołu bilardowego i zaczęli grać. - Nie jest w moim typie. Lubię duże blondyny z wielkimi cyckami. - Mrugnęła do Reeda. - Zawsze podobały mi się silne kobiety. - Jesteś chora. - Niewykluczone, ale nie tak chora jak rodzinka Montgomerych. Zapamiętaj to sobie. Myślę, że Hannah, najmłodsza siostra, też spotykała się z Bandeaux. Może nawet dała mu jakieś pieniądze. Nie wolno jej ruszyć funduszu powierniczego, dopóki nie skończy dwudziestu pięciu lat, ale i tak ma kupę forsy. Próbowałam z nią porozmawiać, ale jak dotąd bez powodzenia. Nagrałam się tylko kilka razy na sekretarkę. Nie jest jedyną osobą z rodziny, która miała interesy ze zmarłym. Na przykład Dickie Ray Biscayne, jeden z dzieciaków Copper, pracował dla Bandeaux. Nieoficjalnie - w papierach nie ma na to żadnego dowodu. Był gorylem tego kutasa, takim lewym ochroniarzem. - Nie spisał się najlepiej - zauważył Reed, marszcząc brwi. Coś za dużo tych związków między przeklętymi Montgomerymi i Biscayne’ami. - To gorsze niż wieczorny serial w telewizji. - Żartujesz? To gorsze niż przedpołudniowa telenowela. - Morrisette dokończyła kanapkę, drużyna Redsów zdobyła punkt, a mężczyzna przy barze zaklął i zamówił kolejne piwo. Drzwi baru otworzyły się i do środka wparowała Diane Moses. Idealna fryzura i jak zawsze surowy wyraz twarzy. Spojrzała w ich kierunku. - Popatrz, ale mamy szczęście! Może nasza ekspertka badająca miejsca zbrodni rzuci światło na sprawę. Morrisette pomachała. Diane skinęła głową, zatrzymała się na chwilę przy barze, wzięła kieliszek wina i podeszła do ich stolika. 117 - Pewnie oczekujecie ode mnie jakiejś wskazówki, która pomoże wam rozgryźć sprawę Bandeaux - powiedziała, sadowiąc się koło Morrisette. - To by nam bardzo pomogło. - Reed dokończył piwo. - Rozmawialiście z Jego Wysokością? - St. Claire’em? - Jasne, a z kim? - Diane upiła łyk wina i skrzywiła się. - Chwileczkę. Wlali mi tu octu, a ja nie jestem dzisiaj w najlepszym humorze. - Podeszła do baru, wdała się w ostrą dyskusję z barmanem i wróciła z nowym kieliszkiem. - Dużo lepsze - stwierdziła, upijając łyczek. - Dowiedzieliście się czegoś nowego? - zapytał Reed. - Właśnie dostałam wyniki badań substancji chemicznych w jego krwi. Przesłałam je do was faksem. Był tam alkohol, GHB, śladowe ilości ecstasy i uważajcie... ślady epinefryny. Tak jakby udało mu się dotrzeć do zestawu przeciwwstrząsowego i wstrzyknąć sobie lekarstwo. - Zanim podciął sobie albo zanim ktoś mu podciął żyły. - Zgadza się. - Więc tak: Josh odleciał po ecstasy, napił się z kimś trochę wina, wino okazało się uczulające i wywołało wstrząs. Facet zrobił sobie zastrzyk z epinefryny, a jak doszedł do siebie, wiedział już, że nic mu nie będzie, że nie umrze, to napisał na komputerze list pożegnalny i podciął sobie żyły. - Albo ktoś to zrobił za niego. - Zupełnie jakby ktoś chciał go dwa razy zabić. - Reed spojrzał badawczo. - Raz za pomocą wina, ale Bandeaux miał leki i zdołał się uratować. Potem zabójca uderzył ponownie i tym razem dokończył dzieła. Reed odsunął talerz, gdy kelnerka przyniosła colę i piwo. - Coś jeszcze? Co ze szminką na kieliszku? - To szminka marki New Faces, nazywa się „W różowym nastroju”. Jak na ironię, jeśli weźmiemy pod uwagę, co przydarzyło się panu Bandeaux. - Oczy Diane błysnęły. - Można ją kupić w każdym większym luksusowym sklepie. Na szczęście to dość nowy kolor, jest na rynku dopiero od dwóch lat. Reed spojrzał na Morrisette. - Zajmę się tym - powiedziała. - Sprawdzimy w miejscowych sklepach i w internecie. Diane Moses powiedziała: - Wiecie już, że na dywanie znaleźliśmy krew nienależącą do Bandeaux, oprócz tego w odkurzaczu natknęliśmy się na obce włosy. Porównaliśmy je z włosami Caitlyn, Naomi Crisman i zwierzęcą sierścią. Wyglądają na psią sierść. Sprawdzamy to jeszcze. - Bandeaux i jego dziewczyna nie mieli zwierząt - zauważył Reed. - Była żona ma. - Morrisette skończyła drugą colę. - Może bawiła się z psiakiem, oblazła sierścią, potem odwiedziła Josha i kilka włosów spadło na dywan. - Możliwe, że mieli tego psa, kiedy jeszcze razem mieszkali, i zabrała go ze sobą w odwiedziny. Sąsiad twierdzi, że często tam bywała. - Reed wytarł usta serwetką. - A może to jakiś inny pies. Tak czy inaczej, myślę, że czas zdobyć nakaz przeszukania domu Caitlyn Bandeaux. Zobaczymy, czy żonka nie ukrywa tam narzędzia zbrodni. Nie powinni mieć kłopotów ze zdobyciem nakazu. Na miejscu zbrodni znaleziono krew tej samej grupy co krew Caitlyn, samochód taki jak jej widziano tej nocy koło domu Bandeaux, rozwodziła się ze zmarłym w nieprzyjemnych okolicznościach, a Bandeaux 118 odgrażał się, że oskarży ją o przyczynienie się do śmierci dziecka. W dodatku miała problemy ze zdrowiem psychicznym. Naprawdę trudno nie zauważyć, że Caitlyn Bandeaux jest w samym centrum całej tej sprawy. Trzeba się tylko dowiedzieć, jaką odegrała rolę. To był długi tydzień. Ale już się kończył. Dzięki Bogu. Amanda wcisnęła pedał gazu i nieduży kabriolet wyrwał do przodu, mijając szybko bagna, gdzie w wysokiej trawie brodziły białe czaple, a w mętnej wodzie czaiły się krokodyle. Wiatr targał jej włosy. Napięcie spowodowane pracą i całym tym bałaganem z Joshem Bandeaux powoli ją opuszczało. Zmieniła bieg i wyprzedziła faceta w bmw, co dodało jej animuszu. Za to jego zamurowało. Spojrzała w tylne lusterko i uśmiechnęła się szeroko do siebie, Ian będzie dzisiaj w domu, a ona coś ugotuje. Coś z homarem, mąż uwielbia homary. I do tego chrupiące francuskie pieczywo. I wino. Dobrze będzie go zobaczyć, pomyślała, wypatrując zjazdu z autostrady. Jej małżeństwo nie było idealne, Ian był takim samym głupkiem, jak inni faceci, ale i z nią niełatwo było żyć. Dzisiaj jednak wybaczyła mu wszystko. Zmieniła pas, żeby zjechać z autostrady, i przed skrętem nacisnęła hamulce. Nie zadziałały. Wzięła głęboki wdech. Adrenalina buzowała jej w żyłach. Jeszcze raz nacisnęła pedał, zakręt zbliżał się z zawrotną prędkością. - Cholera! - Zmieniła bieg, nacisnęła niesprawne hamulce, zjechała na pobocze. Samochód wyrywał się jej spod kontroli. Mocując się z kierownicą, minęła znak stopu, z piskiem wpadła w zakręt i zjechała na przeciwny pas. Serce waliło jej jak oszalałe. Na szczęście nikt nie jechał z naprzeciwka. - Boże, pomóż. - Z całych sił pociągnęła hamulec ręczny i zmieniła bieg. Samochód zjechał z pobocza, stoczył się z pagórka prosto na drzewo, które mijała codziennie w drodze do pracy. Zebrała się w sobie. Zaraz się to stanie, pomyślała z furią, trzymając mocno kierownicę w oczekiwaniu na zderzenie. To jedyne drzewo w pobliżu szosy. Nieduże. Na pewno przeżyję, powiedziała sobie. Jeśli tylko nie uderzę centralnie. Bum! Szarpnęło samochodem. Rzuciło ją do przodu, głową uderzyła w kierownicę. Pas bezpieczeństwa naprężył się gwałtownie. Szyba potłukła się, metal powyginał. Za oczami poczuła silny ból. Jęknęła i spojrzała w popękane lusterko wsteczne, gdzie wydawało jej się, że widzi... zbliżającą się kobietę, kobietę, którą znała. Potem ogarnęła ją pustka, żadnej kobiety, żadnego bólu, nic, tylko czarna otchłań utraconej przytomności. Rozdział 18 Zdaje się, że ktoś majstrował przy hamulcach - powiedział przez telefon zastępca szeryfa Fletcher. - Mechanik obejrzał już pobieżnie podwozie sportowego samochodu Amandy Drummond, stojącego teraz na naszym parkingu, gdybyś chciał mu się przyjrzeć. 119 - Majstrował? - powtórzył Reed, wkładając marynarkę i żonglując telefonem. Siedział w biurze po godzinach, gdy zadzwonił telefon. - Przewód hamulcowy został przecięty? To brzmi jak scenariusz starego filmu. Kiepskiego starego filmu. - Przyjedź i sam obejrzyj. - Będę za pół godziny. Wyszedł z komisariatu, wsiadł do samochodu i pojechał za miasto. Na parking dojechał w ciągu dwudziestu pięciu minut. Zastępca szeryfa zaprowadził go do garażu. Wewnątrz na podnośniku stał rozbity triumph Amandy Montgomery. Przód miał wgnieciony, wiśniowa karoseria była pogięta, koła przekrzywione. - Wygląda na to, że miała szczęście - zauważył Reed, chociaż samochód najbardziej ucierpiał od strony pasażera. - Tak. Gdyby uderzyła centralnie, to marne szanse. - Zniszczenia po stronie kierowcy były raczej niewielkie. - Spójrz! - Fletcher postukał w długą rurę pod silnikiem. Podwozie było brudne od błota i smarów. - Popatrz tutaj, to przewód hamulcowy. - Wskazał długopisem wyjętym z kieszeni. - Tutaj wychodzi ze zbiornika, a tu został przecięty. - Przecięty? - Tak. - Czy to nie mógł być przypadek? - Nie wydaje się. Raczej ktoś go przeciął, a kiedy płyn wyciekł, hamulce przestały działać. Przecięcie przewodu to żadna sztuka. - Twarz miał poważną. - Ktoś chciał rozwalić ten samochód i jego kierowcę. Miała cholerne szczęście, że tylko tak się to skończyło. - Gdzie ona jest? - W szpitalu Matki Boskiej Niezawodnej Nadziei. Straciła przytomność, ma kilka zadrapań i pewnie siniaki od pasa bezpieczeństwa, ale gdy wsadzali ją do karetki, odzyskała przytomność i była mocno zdziwiona tym, co się wokół niej działo. Nie chciała jechać do szpitala, ale przekonaliśmy ją, że jednak powinna. Trzeba przecież zrobić badania i tak dalej. - Kto zgłosił wypadek? - Kobieta, która widziała całe zdarzenie. Jechała za nią i nagle zauważyła, że pani Drummond ma jakieś kłopoty. Kiedy triumph walnął w drzewo, zadzwoniła na pogotowie. Czekała na miejscu wypadku, a potem wydarzyło się coś dziwnego. Pani Drummond obudziła się, zobaczyła ją i zaczęła na nią krzyczeć. - Kim ona jest? - Nazywa się Christina Biscayne, używa imienia Cricket. Reed nadstawił uszu. - Jechała za Amandą Drummond? - Tak, jechała do przyjaciółki. - Reed postanowił koniecznie spotkać się z Cricket Biscayne. Porozmawiał jeszcze chwilę z Fletcherem, ale nie dowiedział się już niczego więcej. Z policyjnego parkingu pojechał do szpitala Matki Boskiej Niezawodnej Nadziei. Był to mały prywatny szpital, najbliższy miejsca wypadku. Amandę właśnie wypisywano. Siedziała przy drzwiach na wózku. Jej włosy były w lekkim nieładzie, a na twarzy miała kilka zadrapań. - Na co czekamy? - Lekarz musi się jeszcze podpisać - powiedziała pielęgniarka. - Myślałam, że już to zrobił. 120 http://www.mojabudowa.edu.pl/media/ Chora suka. Instynkt mu podpowiadał, że w domu nie ma nikogo, morderca już dawno uciekł, nie miał jednak pewności. Rozłączył się i przeszukał budynek. Ostrożnie, starając się niczego nie dotykać, żeby nie zatrzeć potencjalnych śladów, zajrzał do szaf, zlustrował wzrokiem tylną werandę, ale mordercy już nie było. Oczywiście. Bentz po raz trzeci w ciągu godziny zadzwonił do Hayesa, zostawił mu wiadomość i wrócił do saloniku. Pomieszczenie wypełnił dziwny, niesamowity dźwięk. Bentz skulił się pod ścianą podniósłszy głowę, zobaczył szarego kota, który wyskoczył spod kanapy, schował się za krzesłem i syczał na niego, łypiąc błyszczącymi złotymi ślepiami. Rozszalały puls Bentza zwolnił odrobinę. Zapomniał, że Lorraine zawsze miała koty, umknęło mu to, bo podczas wizyty nie zauważył nigdzie śladów obecności zwierzaka. Rozdygotany marzył o papierosie. Wyszedł na zewnątrz i czekał koło drzewa grejpfrutowego.

– Zresztą nie chciałaby doprowadzić się do takiego stanu. Była na to zbyt próżna. – Ona i tak się zabijała, człowieku. Prochami. Alkoholem. Nie myślała logicznie. Miała w nosie to, jak będzie wyglądała. A może zrobiła to w samochodzie, bo nie chciała, żeby córka ją znalazła, pomyślałeś o tym? Kiepska sprawa, kiedy dzieciak znajduje zwłoki mamusi. – Nie musiała robić tego w domu. Są jeszcze inne miejsca. Motele. – Pomyślał o zapyziałym SoCal Inn, idealnym miejscu na samobójstwo. Tani. Intymny. Z widokiem na Sprawdź – Po prostu nie chciałam, żeby znowu się rozczarowała – wyjaśniła Delilah. Hayes nie da się to w ciągnąć, nie tutaj, nie teraz. – No i się nie rozczarowała. Co powiecie, jeśli zaproszę was na pizzę? Spodziewał się, że Delilah zaoponuje: bo jest późno, bo Maren musi odrabiać lekcje, ale nie, zgodziła się. Oczywiście bywała nieznośna, ale Hayes uważał, że w głębi duszy chodzi jej tylko o dobro Maren. Może i okazała się niewdzięczną, marudną, wiecznie niezadowoloną żoną, ale matką była wspaniałą. I za to powinien być wdzięczny. Wyszli na zewnątrz, włączył telefon i przekonał się, że ma kilka wiadomości. Już miał je odsłuchać, gdy poczuł na sobie wzrok Delilah. – Tylko je odsłucham – powiedział, podszedł od samochodu i oparł się o maskę. – Spotkamy się w Dino. – Jasne – wycedziła przez zęby z wyraźnym niedowierzaniem i zaprowadziła Maren do