– Właśnie, a do tego na parkiecie robi się ciasno. Jeszcze jedna sprawa. O siedemnastej

znajdzie mordercę, czy nie, nie ma wielkiego znaczenia. Ani kompromitacji, ani awansu z tego nie będzie. Lang odkłada na chwilę sztućce, ociera dłonie o kant biurka. Znów go korci, żeby nasycić oczy widokiem skręconych w agonii ciał i martwych oczu kobiet, zabitych przez zazdrosnych kochanków, nieostrożnych mieszczan zadźganych we śnie, pociętych ofiar pojedynków i ulicznych bójek. Otwiera szufladę i ostrożnie wyjmuje z niej czarny papierowy karteluch. Kładzie go obok talerza. Wraca do posiłku, ale oczy wciąż ma utkwione w wyłaniającym się z tła nagim ciele dziewczyny, zdziwionej nagłą wymianą rozkoszy na śmierć. 62/86 Dookoła łóżka walają się resztki uczty kochanków. Jak zwykle: wino, kłótnia, morderstwo. Gdzieś pomiędzy trochę pieszczot. http://www.meble-drewniane.edu.pl/media/ do jego cmentarnego esprit. – A na kiedy to zapowiadają znowu sąd ostateczny? – Dla mnie dziś w nocy. – Głos Podhoreckiego brzmi jak rozstrojony kontrabas i już tylko trąb anielskich brakuje do uwertury na Dzień Sądu. – Gdyby co, oddaj pieniądze Rozumowskiemu. On trzyma mój testament. – Jakie znowu pieniądze? – Mówiłem: te, co je dziś od ciebie wygram. 24/86 – The king of infinité space znów śni na jawie! – krzyczy entuzjastyczny na co dzień i od święta hrabia Sławoj Rozumowski. Siada

Skręcili w wąską ścieżynkę, wzdłuż której ciągnęły się oszklone szklarnie z grządkami jarzyn, z kwiatami i drzewkami owocowymi. No, to się chwali – zaaprobował pułkownik, widząc za przezroczystymi ścianami i truskawki, i pomarańcze, i nawet ananasy. Wyglądało na to, że Korowin umie żyć ze smakiem. W centralnej oranżerii, przypominającej jakiś miraż oceaniczny – pełną bujnej zieleni Sprawdź Wątpliwe, czy szaleniec zrozumiał znaczenie słów, ale miękki, pieszczotliwy ton znalazł odzew w jego zmąconej duszy. Alosza nagle przytulił głowę do piersi pocieszycielki i zapytał cichutko: – Przyjdziesz jeszcze? Przyjdź. Bo inaczej on mnie niedługo zabierze. Przyjdziesz? Polina Andriejewna bez słowa kiwnęła głową. Mówić nie mogła – dusiły ją łzy, powstrzymywane ostatkiem sił. Dopiero kiedy wyszła z oranżerii i oddaliła się od szklanych ścian w głąb zagajnika, pofolgowała sobie wreszcie. Usiadła wprost na ziemi i wypłakała się za wszystkich: i za zgubionego Lentoczkina, i za przygasłego, przygnębionego Berdyczowskiego, i za samobójcę Lagrange’a, i za schorowane serce przewielebnego Mitrofaniusza. Płakała długo – może pół godziny, może godzinę – i wciąż nie mogła się uspokoić. Już księżyc doszedł do samego środka nieboskłonu, gdzieś w lesie zahuczał puchacz, w oknach pawilonów lecznicy jedno za drugim pogasły światła, a przebrana mniszka wciąż