- Podyskutujemy później.

Liz przyjacielskie spojrzenie. Liz uśmiechnęła się do niej i pomyślała o swojej matce. Kiedy zamykały się drzwi, usłyszała jeszcze wołanie dziewczynki: - Popatrz, mamusiu, księżniczka! Zaraz potem w toalecie pojawiła się Gloria. Nareszcie. Liz zerwała się z taboretu. Na widok przyjaciółki zaparło jej dech w piersiach - w sukni z delikatnej, mieniącej się materii, wielobarwnej jak pawie pióra, lamowanej złotem, Gloria rzeczywiście wyglądała jak księżniczka, jak księżniczka, którą Liz zawsze pragnęła zostać. - Spóźniłaś się - zdołała wykrztusić, kładąc rękę na piersi. - Czekałam na odpowiedni moment, żeby się wymknąć. - Co z matką? - Zachowuje się jak królowa pszczół otoczona rojem. Nawet na mnie nie spojrzała przez cały wieczór. Zobaczysz, że będziesz się świetnie bawić. Potraktuj to jak przygodę, Liz. - Okropnie się boję. Gloria parsknęła śmiechem, po czym przyłożyła palec do ust. Obydwie przemknęły na palcach do kabiny dla niepełnosprawnych, zamknęły się wewnątrz i szybko zamieniły ubraniami. Liz ukryła włosy, tak różniące się od włosów Glorii, pod szyfonowym turbanem, założyła maseczkę z piór. Teraz nikt jej nie rozpozna. - Wyglądasz fantastycznie - szepnęła rozpromieniona Gloria. - Naprawdę? - Liz spojrzała na swoją suknię, wygładziła miękkie fałdy i ponownie pomyślała o Kopciuszku. - Nigdy nie widziałam czegoś równie pięknego. Musiała kosztować fortunę. - Możesz ją sobie zatrzymać. Ja chcę tylko Santosa. Dzisiaj spełnią się moje sny. Liz spojrzała uważnie na przyjaciółkę. Policzki jej pałały, oczy błyszczały. Coś się stanie, pomyślała i ponownie ogarnęły ją złe przeczucia. - Coś przede mną ukrywasz. Mów, o co chodzi, Glorio. Gloria otworzyła usta, już miała powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Pokręciła głową. - Przejrzyj się w lustrze. - Otworzyła drzwi kabiny, wychyliła ostrożnie głowę, upewniła się, czy teren jest czysty, i pociągnęła Liz za rękę. Na widok swojego odbicia dziewczyna krzyknęła z niedowierzaniem. - To naprawdę ja? - Ty. - Gloria uśmiechnęła się. - Mówiłam ci, że wyglądasz fantastycznie. Liz z lekko przechyloną głową wpatrywała się w lustro. Jeszcze nie wierzyła, że podstęp się uda. http://www.meble-biurowe.info.pl/media/ - „Gdy więc nie mogę jak tkliwy kochanek W tych dniach uciechy godzin moich spędzać, Postanowiłem na łotra się zmienić, Dni tych rozkosze nienawiścią zatruć.”1 Potrząsnęła głową zaskoczona. - Nie, raczej zły król, który zamyka młode, bezbronne bratanice w wieży, a potem skazuje je na śmierć. - Okrutnik. - Na pewno pan wie, jak pana widzą. - Tak, a pani również, panno Gallant? Na pierwszy rzut oka tak. Teraz przyszło jej jednak do głowy, że okrutnicy nie cytują z taką swobodą szczerych wyznań z „Ryszarda III”. - Nie do mnie należy ocena, milordzie. Jestem tylko pracownicą. Hrabia wyciągnął rękę i musnął jej policzek. Gdy się nie poruszyła, odgarnął jej pasmo jasnych włosów i wsunął za ucho. Przez cały czas patrzył jej w oczy, jakby

W tym samym momencie dobiegły do niego strzępy identycznej rozmowy. Zerknął w tamtą stronę akurat w chwili, gdy Rose dzieliła się uwagą na temat zimy. Napotkał spojrzenie panny Gallant i uniósł brew. Zanim guwernantka odwróciła wzrok, po jej ustach przemknął cień uśmiechu. Lucien nagle zaczął się zastanawiać, czy ona również uważa tę salonową gadaninę za niedorzeczną. Sytuacja byłaby zabawna, zważywszy na to, że panna Gallant sama uczyła tych Sprawdź zmieściła się w nich porządna szafa. I Szekspirowi byłoby tam gorzej. - Pogłaskała teriera śpiącego na poduszce. - Chyba tak. W posiadłości Welkinsów przydzielono jej służbówkę, natomiast w innych wiejskich rezydencjach dostawała większe lub mniejsze kwatery, zależnie od rozmiarów domu. Jakoś nie przyszło jej do głowy, że w pałacu Kilcairna mieszka w nadzwyczajnych warunkach. Nie mogła teraz uwierzyć, że była taka naiwna. Zastanawiała się przez chwilę, co sobie o niej myślą inni pracownicy hrabiego i co mówią w swoim gronie. - Dobrze się czujesz? - zapytała Rose. Drgnęła. - Tak. - Całe szczęście, bo chyba bym zemdlała, gdybym musiała iść do Howardów bez ciebie.