Tammy nawet nie drgnęła. - Nie rozumiem. Odwrócił się do niej. Była straszliwie blada. Wydawało się, że za moment zemdleje. Powodowany współczuciem, odruchowo wyciągnął ku niej rękę, ale szybko cofnął ją z zakłopotaniem. I tak nie mógł jej pomóc. - Nie rozumiem - powtórzyła bezradnie. - Pan mówi o dziecku, ale gdyby Lara zaszła w ciążę, powiadomiłaby mnie o swoich kłopotach... - Nie miała żadnych kłopotów. Poślubiła panującego księcia i opływała w takie luksusy, jakich pani nawet nie potrafi sobie wyobrazić. - Ale ona nigdy nie chciała mieć dziecka! - zaprote¬stowała Tammy. Mark pokiwał głową. Tak, to by pasowało do Lary. - Jean-Paul potrzebował dziedzica. Nie ożeniłby się z pani siostrą, gdyby nie zgodziła się na to. Powoli wszystko zaczynało układać się w sensowną ca¬łość. Dla jej matki i siostry liczyły się w życiu jedynie pie¬niądze i prestiż. Lara musiała ocenić, że warto zajść w ciążę i urodzić dziecko w zamian za małżeństwo z władcą. - Rozumiem. Zostało więc dziecko. Henry. Ale co chło¬piec robi w Sydney? - Cztery miesiące temu pani siostra wysłała go do Au¬stralii. - Dlaczego? - Gzy to ma jakieś znaczenie? Po chwilowym załamaniu znowu ogarnął ją gniew, tym razem jeszcze większy niż poprzednio. - Przyjeżdża pan do mnie, opowiada mi straszne rzeczy, a gdy zaczynam zadawać pytania, odpowiada pan: „Czy to ma jakieś znaczenie?" - Zmrużyła oczy i zmierzyła go zim-nym spojrzeniem. - Moja matka nie zawiadamia mnie o śmierci siostry, ta nie informuje mnie o urodzeniu dziec¬ka, nikt przez lata nie utrzymuje ze mną kontaktu. I nagle zjawia się pan z żądaniem podpisania jakichś papierów. Cze¬mu nagle moje zdanie stało się takie ważne? Mark zaczynał przeczuwać, że to będzie trudniejsze, niż przypuszczał. - Lara wyznaczyła panią na prawną opiekunkę dziecka w razie jej śmierci. Gdyby Henry przebywał dalej w Broitenburgu, nie byłoby problemu, ale on jest w pani kraju, a prawo australijskie nie pozwala mi zabrać dziecka do jego ojczyzny bez pani zgody. Przez długą, bardzo długą chwilę Tammy patrzyła na niego bez słowa, bez ruchu, niemal bez mrugnięcia powieką. Następnie zdjęła z siebie uprząż, wyjęła z kieszeni krótko¬falówkę i włączyła ją. - Doug? Właśnie się dowiedziałam, że moja siostra nie żyje, a jej dziecko zostało samo w Sydney. Muszę tam je¬chać. Natychmiast. Zostawię wszystko na miejscu. Zabie¬rzesz moje rzeczy z powrotem do obozu? Krótkofalówka zatrzeszczała i Mark usłyszał męski głos. Nie rozróżniał słów, ale bez trudu zorientował się, że rozmówca panny Dexter był poważnie zaniepokojony i zatroskany. http://www.logopedapoznan.edu.pl - Nic na nikogo nie zwalam! - To zajmij się Henrym, bo przywiązał się do ciebie, a nie do pani Burchett. - A ty? - Ja zrobiłam ci śniadanie, i to ci powinno wystarczyć. - Zdobyła się na uśmiech, choć w rzeczywistości nadal zbierało się jej na płacz. - A teraz idę zająć się drzewami. Nie tylko ty masz swoją ukochaną pracę. - Wskazała na wciąż włączony laptop. - Swoją drogą, ciekawy system na¬wadniający. Nie znam się na geografii, ale coś mi się zdaje, że w zaprojektowanych przez ciebie kanałach woda płynie z nizin w góry. Świetny z ciebie inżynier! - Z tymi sło¬wami obróciła się na pięcie i wyszła, zostawiając komplet¬nie zaskoczonego Marka z Henrym. Zjadł śniadanie, stojąc w oknie, by móc odprowadzić wzrokiem Tammy. Szła w stronę najbliższego zagajnika sprężystym krokiem i nawet się nie obejrzała. Na ramieniu niosła piłę łańcuchową. Przecież to dla niej za ciężkie, zatroskał się Mark. Ona jest taka drobna... Spróbował sobie wyobrazić Ingrid, jak taszczy piłę łań¬cuchową i aż parsknął śmiechem. Co za absurd! Tymczasem Tammy nigdy nie sprawiała komicznego wrażenia, cokol¬wiek robiła. Teraz wyglądała na osobę wolną i szczęśliwą, która idzie do swoich zadań i nie zawraca sobie głowy ni¬czym innym. Obarczyła go opieką nad dzieckiem i wcale się tym nie przejmowała! Szła robić to, co lubiła, jakby w ogóle nie pamiętała już o Marku. A on stał w oknie i patrzył za nią... Gdy znikła między drzewami, poczuł dotkliwą pustkę.
Tammy spojrzała na przycisk dzwonka. - Gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę wezwać służbę - powiedziała pani Burchett. - Normalnie wysy¬łam którąś z dziewcząt, ale dzisiaj sama będę do pani dys¬pozycji. Tammy podjęła decyzję. Ingrid niecierpliwiła się - Mark zostawił ją samą w sa¬lonie. Do czego to podobne? - Gdzie byłeś tak długo? - spytała, ledwo zszedł na dół. - Poszedłem zaprosić pannę Dexter na kolację, a potem jeszcze na kilka minut zatrzymał mnie Dominik, dlatego trochę to trwało. Panna Dexter pewnie zaraz zejdzie. Sprawdź - Czemu Lara go tu przysłała? - Nie wiem, sam się dziwię - przyznał szczerze. - Czte¬ry miesiące temu Lara i Jean-Paul bawili w Paryżu, potem pojechali do Szwajcarii i do Włoch. Nie widziałem ich przez cały ten czas i dopiero po wypadku dowiedziałem się, że dziecko przebywa w Australii. Poniewczasie zorientował się, jak musiało to zabrzmieć. Oficjalnie i zimno. - To znaczy, Henry - poprawił się pospiesznie, ale i tak za późno, Tammy zaczęła przyglądać mu się z ogromną re¬zerwą. - A zatem Henry ma dziesięć miesięcy i jest następ¬cą tronu, tak? A pan zamierza zabrać go do swojego zam¬ku i wynająć kompetentną osobę, która będzie się nim opiekować tak długo, aż dorośnie i będzie mógł zostać królem? - Księciem - poprawił. - Broitenburg nie jest króle¬stwem, tylko księstwem. Wzruszyła ramionami. - A co to za różnica? - rzuciła obojętnie. - Jest pan żonaty? - Słucham?! - Chyba mówię wyraźnie, prawda? Jest pan żonaty? - Nie, ale co to ma... - To kto będzie matkował Henry'emu? - Zapewnię mu najlepsze opiekunki, zaręczam pani.