Ale to była tylko teoria: że został sprzedany ludziom nielegalnie organizującym adopcje dzieci dla rodzin ze Stanów i Kanady Same rodziny najczęściej nie miały pojęcia, że adoptują porwane dzieci, że wiąże się z tym straszliwa tragedia prawdziwych rodziców. Próbowała się pocieszać, wyobrażając sobie Justina roześmianego, bawiącego an43 42 się, rosnącego. Niewiedza i niepewność były potworne, ale wszystko było lepsze niż zamartwianie się myślami o możliwej śmierci dziecka. Wiele porwanych dzieci rzeczywiście spotykała śmierć. Wpychano je do bagażników samochodowych, aby przemycić przez granicę. Nawet jeśli gorąco zabiło ośmioro z dziesięciorga niemowląt, to cóż, przemytnik tracił na tym tylko trochę czasu. Pozostałych dwoje mógł sprzedać po dziesięć, dwadzieścia tysięcy dolarów za głowę, a nawet więcej - zależnie od tego, kto płacił i jak bardzo mu zależało. Policja próbowała ją pocieszać, mówiąc, że o Justina bandyci będą szczególnie dbali: jasnowłose, niebieskookie dzieci były przecież najdroższe, wyjątkowo wartościowe. Była to prawda, ale serce bolało Millę na myśl o porwanych malutkich latynoskich dzieciach, które nie http://www.lochcamelot.pl ramiona Milli mogły ją zdradzić, więc okryła się ciemnym kocem. W nocy robiło się naprawdę zimno, czuła się z kocem na ramionach całkiem nieźle. Nie biegli ani nie przemykali się od drzwi do drzwi. To mogłoby przyciągać uwagę. Szli spokojnie, choć szybko. Niestety, mieli już tylko kwadrans do wyznaczonej godziny spotkania. Na szczęście w Meksyku tylko turyści byli punktualni, miejscowi uważali to za przejaw złych manier. To zwiększało szanse Milli i Briana. Skręcili z głównej ulicy jakieś siedemdziesiąt metrów przed kościołem, potem przyczaili się w alejce wiodącej prosto na cmentarz. an43 37
Nieraz ratowała mi życie. - Czy ja też mogę skorzystać? - spytała kobieta siedząca obok niego po drugiej stronie. I już za chwilę przyprawa True krążyła radośnie po całym stole, budząc powszechną wesołość i entuzjazm. Wpatrując się w rysy twarzy jedzącego True, Milla zastanawiała się, czy biznesmen ma w sobie jakąś domieszkę latynoskiej krwi. Sprawdź oddawała mu przywilej prowadzenia. Jej pozostawało tylko desperackie robienie dobrej miny do złej gry i cicha modlitwa. Dojechali do Guadalupe tuż przed dziesiątą, niebezpiecznie blisko wyznaczonej pory spotkania. Była to mała wieś licząca około czterystu mieszkańców. Przy głównej ulicy, biegnącej przez całą długość miejscowości, ulokowały się liczne sklepy, oczywiście była też tradycyjna knajpa i trochę innych budynków. Gdzieniegdzie wciąż stały słupki do wiązania koni. Droga zmieniła się w żwirówkę z prześwitującymi plamami starego asfaltu. Przejechali główną ulicą, upewniając się, że istotnie we wsi jest tylko jeden kościół. Za nim znajdował się cmentarz z licznymi krzyżami i grobowcami. Nie dało się dostrzec, czy między kościołem a cmentarzem biegnie jakaś alejka, ale Milla założyła, że jest tam dość