wyszedł z kuchni, Malinda była już pewna.

– To zrozumiałe – szepnęła Lily. – Oczywiście – przyznał. – Dlatego zgodziłem się na jej prośbę, by w ciągu tygodnia mogła przebywać w szkolnym internacie z przyjaciółkami. Obecnie, gdy wraca na weekendy do domu, wydaje się spokojniejsza. Wiem, że Frei brakuje matki, ale nie mogę jej zastąpić... a poza tym obawiam się, że nie rozumiem kobiet – dodał w zadumie. – Dziadkowie ci nie pomagają? – spytała Lily. – Moi rodzice już nie żyją. Byłem późnym dzieckiem... i chyba niechcianym. Oboje pracowali intensywnie jako lekarze i w dzieciństwie właściwie nieczęsto ich widywałem. Lily pomyślała, że wprawdzie miał rodziców, lecz w gruncie rzeczy dorastał niemal równie samotnie jak ona. – A rodzice Elspeth? – rzuciła z wahaniem. – Jej ojciec mieszka w Republice Południowej Afryki i nieczęsto go widuję. – A więc kto opiekuje się dziećmi, gdy jesteś w pracy? – Zatrudniam nianie, choć rzadko całodobowo. Po powrocie do domu sam zajmuję się dziećmi. Na szczęście mam też życzliwych sąsiadów – Beatrice i jej męża. Bea dawniej pomagała mojej żonie http://www.gimgryf1.pl/media/ – Dziękuję, Ellen. Bardzo dziękuję. – Wytarła oczy. – Będzie mi dużo łatwiej. – Po to tu jesteśmy. A teraz... – kobieta położyła dłonie na biurku – powiedz, po co przyjechałaś. Julianna spojrzała na nią ostrożnie. Była pewna, że Ellen nie wierzy w tajne księgi Przeznaczenia i za nic by nie pojęła, iż Richard wyrokiem Losu został ofiarowany Juliannie. Gdyby przejrzała jej myśli, natychmiast wyrzuciłaby ją z agencji na zbity pysk. Dlatego Julianna musiała dobrze to rozegrać. Zmarszczyła brwi z nadzieją, że wygląda na zagubioną i pełną wątpliwości. – Podjęłam decyzję – wyrzuciła z siebie. – To znaczy... – głos jej się załamał – chodzi o rodziców dla mojego dziecka. – Spokojnie, kochanie. – Ellen pochyliła się w jej stronę. – Wiem,

najmniej raz w tygodniu. Użyźniaj ziemię co miesiąc. I dawaj jej dużo słońca. Coś jeszcze? - zapytała wkręcając papier w maszynę. - Nie, nic. Przyszedłem tylko, żeby powiedzieć, że wychodzimy z chłopcami pobawić się na śniegu. - Bawcie się dobrze. A chłopcy niech koniecznie Sprawdź jej zakupy. - Skoro go nigdy nie widziałeś, to skąd możesz wiedzieć? Chłopak wzruszył ramionami, jakby było to oczywiste. Starała się potrzymać gniew. Była zła, że dla tych ludzi wygląd ma aż takie znaczenie. Rozumiała to poniekąd, bo sama spotykała się z różnymi reakcjami z powodu własnego wyglądu. Kobiety nie chciały się z nią przyjaźnić, bo sądziły, że jest zarozumiała i na pewno się wywyższa. A mężczyźni stawali na uszach, żeby ją poderwać, zaciągnąć do łóżka czy zabrać ze sobą na jakieś przyjęcie. Miała tam robić wrażenie. Być niczym trofeum. Nikt, nawet jej były narzeczony, nie dostrzegał nic poza twarzą i figurą, którą dał jej Bóg. Najwyraźniej też tutaj nikt nie chciał dostrzec niczego więcej poza bliznami Blackthorne'a.