Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

Hope zaśmiała się cicho. Nagle zrobiła się podejrzanie spokojna. - Santos - powtórzyła. - Nie widzisz, kim on jest? Glorio, w nim mieszkają Ciemności. Bestia tkwi w nich wszystkich. I posługuje się nimi, żeby nas pokonać. Z parteru dobiegły odgłosy rozmowy. Gloria rozpoznała Santosa, Jacksona, pokojówkę. Santos im pomoże, pomyślała. Wbrew wszystkiemu powinien im pomóc. - Są już na dole, mamo. Pozwól mi z nimi porozmawiać. Zyskamy na czasie, razem coś wymyślimy. - Dobrze, Glorio. - Matka skinęła głową i wróciła do sypialni. Jej spokój przerażał teraz Glorię bardziej niż histeria. - Odmówię różaniec. Miała wrażenie, że matka nawet nie zauważyła jej wyjścia. Gdy tylko opuściła pokój, pobiegła w stronę schodów. W holu stali Santos, Jackson, pani Hillcrest i jeszcze dwóch policjantów, których nie znała. - Santos! Podniósł głowę. Łzy ulgi popłynęły jej z oczu. Santos wybiegł jej naprzeciw i wziął ją za ręce. - Nic ci nie jest? - Mnie nic, ale matka... - Ścisnęła jego dłonie. - Dostała ataku histerii. Ona... straciła rozum. Boję się, Santos. Boję się o nią. Nie wiem, na co ją stać, kiedy was zobaczy. Detektywi spojrzeli krótko po sobie. - Zadzwoń do wydziału - rzucił Santos. - Sprowadź tu jakiegoś psychiatrę. Gdzie ona jest? - zapytał, kiedy Jackson poszedł wykonać polecenie. Gloria wskazała w milczeniu schody. Oboje weszli na górę, dotarli do sypialni. Gloria zapukała i uchyliła drzwi. - Mamo? - zaczęła łagodnie, żeby jej nie spłoszyć. - To ja, Gloria. Jest ze mną Santos. On nam pomoże. Wszystko będzie dobrze. Uchyliła drzwi szerzej i zajrzała do środka. Nie dostrzegła matki i wystraszona, pchnęła drzwi szerzej. - Mamo, jesteś tu? I wtedy zobaczyła - matka stała na poręczy balkonu, chwiejąc się niebezpiecznie. W ręku trzymała różaniec. Powiew powietrza unosił w górę jedwabne poły szlafroka, rysując je po bokach jakby w kształt skrzydeł. Hope wyglądała niczym czarny, gotujący się do lotu anioł. - Mamo! - Gloria wyciągnęła ręce. - Nie ruszaj się, proszę! http://www.ford-puma.com.pl/media/ niej. - Spójrz na mnie, Alli - wyszeptał. Trwało to chwilę, ale podniosła głowę i napotkała jego spojrzenie. - Powiedz mi, co widzisz. W milczeniu badała wzrokiem jego twarz. I widziała bardzo przystojnego męŜczyznę; męŜczyznę o wielkim sercu i wielkich zasobach miłości, którą rozpaczliwie pragnął ukryć. MęŜczyznę, umiejącego kochać, jeśli sam pozwolił sobie na tę miłość. Umiejącego nie okazywać emocji. Ale, co najwaŜniejsze i czego była najbardziej pewna, to tego, Ŝe od dwóch lat jest w nim zakochana. Z jednej strony chciałaby ujawnić te ukrywane uczucia, pokazać je w świetle dnia i unicestwić ten dojmujący ból, jaki dominował w jego świecie. Teraz równieŜ w jej. Czuła to i nie potrafiła tego zignorować. Problem tkwił w tym, Ŝe chwilami sama w to wierzyła. Mark potrzebował jej.

Clemency otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć. - Hej, hej! Lysander! Gdzie jesteś? - dobiegł ich głos Arabelli. Natychmiast wrócili do rzeczywistości. Dziewczyna zdała sobie sprawę, w jak niezręcznym znaleźli się położeniu. Lysander westchnął głęboko, jego umysł był także czymś zaprzątnięty. - Sądzę, że powinniśmy wrócić oddzielnie - odezwał się wreszcie, starając się mówić normalnym tonem. - Nie chciałbym sprawić pani kłopotów. - Jak możemy to zrobić? - zapytała po prostu. Ode¬tchnęła głęboko. Jeśli zostaliby odkryci, mogłaby się znaleźć w opałach. Markiz uśmiechnął się. Sprawdź Śmieszna z niej osóbka, pomyślał. W tej chwili obiekt jego rozmyślań skręcił w drogę wiodącą do Summerhill. Zamachał jej, by zaparkowała obok miejsca, w którym stał. Odkręciła szybę i spojrzała na niego pytająco. - Późno już, nie ma sensu niepokoić pani Caird wjeżdżaniem do garażu - wyjaśnił. Zauważył, że się przebrała. Zamiast ohydnego mundurka miała na sobie obcisłe dżinsy i białą bluzkę. Otworzył jej drzwi. - Dziękuję - wyszeptała. Poczuł zapach czekolady, który mieszał się z delikatną, kobiecą wonią perfum. Nie mógł się powstrzymać, złapał ją za rękę.