Kurkow zabiłby wtedy Becky. Eva miała wskazywać drogę.

- Proszę wejść. Co się stało? - powitał go Westland. - Wasza miłość, muszę panu zająć trochę czasu - zdyszany i spocony Lieven wszedł po tych słowach pospiesznie do środka, a za nim wślizgnął się drugi mężczyzna, nieznany Parthenii. - Mam bardzo złe wiadomości - zaczął. - Czego dotyczą? - Pańskiego protegowanego, księcia Kurkowa. Dopiero co przyjechałem z Londynu. Czy może mi pan powiedzieć, gdzie on się teraz podziewa? Eva wkroczyła pomiędzy Kozaków z kocim uśmieszkiem. Miała na sobie czarny strój do konnej jazdy. Spojrzeli na nią ze zdumieniem, odrywając się od pieczenia mięsa na rożnie i czyszczenia siodeł. - Czy któryś z was mówi po angielsku? - spytała, unosząc wdzięcznie tren sukni. - Nie? Trudno! A może ktoś zna francuski? Jeden z Kozaków, ciężki i niezgrabny, podniósł się z miejsca. - Ja - odpowiedział, wycierając dłonie w mały ręcznik. - Jak się pan nazywa? - Jestem Siergiej, sierżant. Czym mogę służyć, milady? Jaśnie oświecony książę gra w wista na turnieju. - Wiem o tym. Nadarza się sposobność ofiarowania mu miłego prezentu. Interesuje was to? http://www.eveonlinepolska.pl/media/ - Zawarliśmy umowę. W zamian za pięć milionów dolarów zlikwiduję Cullenów. Uśmiechnął się jak hojny wujek. - Powiedzieliśmy tylko, że jeśli coś takiego będzie miało miejsce, zostanie odpowiednio nagrodzone. - Mam dość słownych gier! - rzuciła i prowokacyjnie sięgnęła po torebkę. - Skoro nie chce pan być ze mną szczery i jasno określić warunków umowy, nie widzę sensu ciągnąć tego dalej. - Siadaj! - rozkazał krótko. Zatrzymała się w połowie drogi do drzwi, ale nie wróciła na miejsce.- Zapominasz się. Nikt z moich ludzi nie wychodzi, póki nie dostanie mojej zgody. Domyślała się, że pod drzwiami czekają uzbrojeni strażnicy, którzy na jedno skinienie rozszarpią ją na strzępy. Postanowiła jednak zaryzykować. Zakładała, że jej arogancja zrobi na nim wrażenie. - Może będzie lepiej, jeśli poszukam sobie innego pracodawcy - powiedziała, patrząc mu śmiało w oczy. - Nie lubię, kiedy gra nie ma jasno określonych reguł. - Proszę pamiętać, że to ja rozdaję karty. Powtarzam po raz ostatni, usiądź! Tym razem go posłuchała. Okazała przy tym nieco zniecierpliwienia, lecz chciała, by zobaczył, że umie się kontrolować. - Niech mi pani powie, jak na to zareagowali Cullenowie. - Jak zwykle, z godnością. - Lekceważąco wzruszyła ramionami. - Edward jest z siebie zadowolony. Carlise się martwi, Alice leży w łóżku, Rosalie ją obsługuje. McCarthy z samego rana zamknął się w pokoju z Malorim. Wie pan, o kim mówię? - Owszem. - Generalnie, Cullenowie wierzą, że zamachowiec chciał pod osłoną ciemności dostać się do ich loży.

- Może się zmęczyłam? A może nie miałam gdzie pójść? - pomyślała. - Kamerdyner nie chciał cię wpuścić? - Po cóż miałabym fatygować kamerdynera? - spytała cierpko. Raniło jej dumę, że ci wszyscy bogaci, zarozumiali mężczyźni ujrzeli ją w takim stanie. - Wystarczyło zapukać - zbeształ ją z łagodnym uśmiechem. - Służba wpuściłaby cię od razu, gdybyś powiedziała, że przysyła cię madame. Sprawdź pokój na palcach. - Przepraszam, nie miałem zamiaru cię budzić, chciałem tylko zaciągnąć zasłony. - Zostaw je odsłonięte, lubię światło. Chodź do mnie. Usłuchał jej. Zdjął płaszcz, a Becky z przyjemnością spojrzała na jego smukłą sylwetkę w ciemnej kamizelce. Luźne rękawy koszuli zebrane były wokół nadgarstków i ozdobione falbaną. Siadł na brzegu łóżka, z pełnym respektu dystansem. - Przez cały czas niepokoiło mnie, czy... dobrze się czujesz. - Nic mi nie jest. Żałuję tylko, że cię w to wszystko wplątałam - odparła wymijająco. - Rozmyślałem nad niektórymi twoimi słowami. O tym, jak ja i moi przyjaciele traktujemy kobiety. O tym, że myślałem tylko o własnej satysfakcji. Owszem, czasami jestem samolubny... ale nie zawsze. Pragnę, żebyś o tym wiedziała. Być może robię wrażenie mężczyzny, któremu kobieta nie powinna ufać, ale to jedynie poza. No i nie miałem pojęcia, w jakim położeniu się znalazłaś. Daję słowo, gdybym wiedział...