ludzi, którzy grają wedle własnych reguł, naginał prawo do własnych celów i racjonalizował swoje poczynania.

Ale na wszelki wypadek sprawi sobie broń w którejś z tych reklamujących się firm. I jeszcze psa. Zmieni 179 samochód. Kupi najbardziej odlotowe koła, na jakie będzie go stać. I tym czy innym sposobem dorwie Shelby jeszcze raz. To jest mu pisane. Uruchomił zapłon w swoim wozie i włączył radio. Nic. Cholera. Walnął pięścią w tablicę rozdzielczą, aż kapryśne głośniki ożyły z trzaskiem, a potem ruszył spod krawężnika. John Cougar Mellencamp śpiewał energicznie: Urodziłem się w małym miasteczku... - Wiem, o czym mówisz, koleś. Ross zauważył po drodze aptekę i sklep z paszami. Bad Luck to chyba największa dziura na świecie. Splunął przez okno i pojechał na skraj miasta, do automatu telefonicznego, z którego jeszcze nie korzystał. Budka stała obok opuszczonego budynku, w którym kiedyś mieścił się posterunek dróżnika. W każdym razie znajdowała się z dala od wścibskich oczu i wydawała się bezpieczna. Wyłączył radio w chwili, gdy stary John zaczął zawodzić o życiu, strachu przed Jezusem i umieraniu w małej mieścinie. Czy nie to właśnie przytrafiło się Calebowi? Odnalazł Jezusa, a potem umarł. Ale Ross nie sądził, by stary zgred trafił do nieba. O, nie. Caleb smażył się pewnie w piekle. I dobrze. Świetnie. Zasłużył sobie na taki los, bo jego bezczelne kłamstwo pomogło zapuszkować Rossa. I tak łatwo było go zabić. Ross wszedł na salę, kiedy Caleb spał i nikt nie zwracał na niego uwagi. Przycisnął poduszką twarz i patrzył, jak starzec żałośnie wymachuje chudymi rękami i nogami, aż w końcu przestaje oddychać. Ten gość powinien mu podziękować. Ross uważał, że zaoszczędził Calebowi mnóstwo bólu i cierpienia. Ani chemoterapia, ani operacja, ani naświetlenia nie mogły go uratować, więc Ross tylko pomógł mu umrzeć. I to było http://www.eurokor.pl było to tak niepewne. - Chyba powinnismy uciac sobie mała pogawedke z pania Cahill. - Jesli to rzeczywiscie ona. 19 Przyciskajac Jamesa do piersi, jakby sie bała, ¿e w ka¿dej chwili ktos mo¿e wyrwac go z jej ramion, Marla oparła sie o scianke windy. Znajdowała sie w wysokim budynku mieszkalnym przy Fulton Street. Liczacy ponad siedemdziesiat lat dom z ¿ółtej cegły był wcisniety miedzy Uniwersytet San Francisco i Alamo Square. Znajdował sie te¿ dosc blisko posiadłosci na Mount Sutro, która od dnia, kiedy opusciła szpital, nazywała swoim domem. Winda wydała jej sie dziwnie 424

jak mama. - Słyszałam, jak mówiłas, ¿e nie wierzysz w to, ¿e jestem twoja matka. - Nie mówiłam tak! To znaczy... Cholera, mamo... to znaczy... jestes jakas zbyt miła. Zbyt uprzejma. Marla była zrozpaczona. Sprawdź wymówiła kolejne słowa po hiszpańsku, jakby to miało ożywić jej pamięć. - Lucy Pride - podsunął Shep, chociaż wiedział, że Lucy miała kilka zatargów z prawem, była notowana i używała niejednego nazwiska. Ostatnio sprawiała wrażenie porządnej obywatelki. Przypuszczał, że to dlatego wybrała sobie nazwisko Pride, Duma. - Si, Pride - przytaknęła Vianca. Rozpamiętywała kolejne lata przygryzając dolną wargę. - Tylu ich było. Maria Ramirez i Juan Padilla, twoja żona też tam była - zauważyła i w tym momencie Shep zacisnął szczękę. Już sam fakt, że w to wszystko była zamieszona Peggy Sue, przejmował go wstydem. - Poszła tam tylko po tylenol dla jednego z dzieciaków - wyjaśnił szybko, czując, że musi bronić kobiety, którą pojął za żonę tak dawno temu. - Timmy’ego bolała głowa, chyba z powodu grypy. Vianca zbyła jego wytłumaczenie lekceważącym machnięciem ręki i właściwie miała rację. Tamtej nocy w sklepie było mnóstwo ludzi z tego przeklętego miasteczka. Zważywszy na brak motywu i narzędzia zbrodni, śledz101 two prawdopodobnie utknie w martwym punkcie. Jednak w umyśle Shepa raz po raz pojawiało się, i nie chciało zniknąć, jedno nazwisko: Nevada Smith. Przed laty