- Panna Grenville dała mi uczniów, tak że zarabiałam na siebie do czasu ukończenia

Skinęła głową. - Zaraz wracam, Todd. Chyba masz dość oleju w głowie, żeby nie próbować ucieczki. ROZDZIAŁ SZESNASTY Ledwie Lily wyszła z kuchni, Santos wstał z krzesła. Spojrzał na swoje gołe nogi i zaklął w duchu. Cholera, okazała się sprytniejsza od niego. Nie uciekłby daleko: ranny, a na dodatek bez spodni, był unieruchomiony na dobre. - Cholera - powtórzył głośno. Już widział, jak kuśtyka River Road w ręczniku na biodrach. Nie miał wyjścia, musiał jej zaufać. Wielu ludziom próbował ufać przez ostatnie półtora roku, poczynając od beznadziejnie tępych detektywów z wydziału zabójstw. Zaufanie! Zrezygnowany, pełen najgorszych przeczuć, opadł z powrotem na krzesło. Zamknął oczy, pewien, że za chwilę do kuchni wkroczy gliniarz, weźmie go za tyłek i odwiezie ciupasem do Nowego Orleanu. Nie, starsza pani nie zrobi mu tego, powiedział sobie nagle z niespodziewaną pewnością i przekonaniem. Miała cięty język, ale i ciepłe, serdeczne spojrzenie. Było w jej zachowaniu coś, co naprawdę budziło ufność. Zresztą, jakie to ma znaczenie? Tak czy inaczej, tkwił w jej domu niczym w pułapce. Ciocia Lily. Czy go okłamała? Nie, nie okłamała. W chwilę później weszła do kuchni w towarzystwie starszego pana, który zamiast odznaki i pałki miał przy sobie skórzaną torbę lekarską. Tak jak zapewniała, przyjął bez zastrzeżeń historyjkę o tym, że Todd jest krewniakiem pewnej przyjaciółki. Nie dopytywał się, skąd obrażenia i w ogóle starał się zadawać jak najmniej pytań. Po dwudziestominutowym badaniu oznajmił, że Santos przeżyje. - Będziesz miał jutro paskudne siniaki i obudzisz się bardzo obolały. - Medyk zatrzasnął swoją pękatą torbę. - Ale poza tym wszystko w porządku, nie ma powodów do niepokoju. Miałeś szczęście, Todd. Polecił Lily, by przez najbliższych sześć godzin siedziała przy „krewniaku”, budziła go co dwie godziny, jeśli zaśnie, i dzwoniła, gdyby coś ją zaniepokoiło. Potem szybko wyszedł. Santos przypomniał sobie słowa Lily. Mówiła, że ona i doktor są przyjaciółmi i mają różne wspólne tajemnice. Jakie tajemnice, zastanawiał się, patrząc, jak starsza pani odprowadza przyjaciela do drzwi. Szli objęci, przytuleni, była w tym zażyłość wykraczająca poza stosunki sąsiedzkie i przyjaźń. Kiedy wróciła do kuchni, od razu przeszła do rzeczy: - Wolisz spać na kanapie na dole, czy wybierzesz sobie którąś z sypialni na piętrze? Santos zastanawiał się przez chwilę. - Na kanapie. - Dobrze. Mam ci pomóc przejść czy... http://www.estomatologwarszawa.com.pl/media/ prawda? - Tak, milordzie. Kątem oka Lucien dostrzegł, że właściciel sklepu dyskretnie wycofuje się na zaplecze. Powściągnął uśmiech. Wallace mógłby udzielić pannie Gallant lekcji, jak unikać kłopotów. - Równie dobrze możesz iść ulicą, ściskając w ręce łyżkę zamiast tego żałosnego kijka. - To nie jest broń, Lucienie. - Robert zdjął ze ściany inny rapier. - Oto, jak się nim włada. - Wielkie nieba! - dobiegło z głębi sklepu. - Do pioruna! - wykrzyknął Daubner, uciekając w kąt pomieszczenia. Robert zamachnął się na Luciena. Hrabia przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, odparował cios i tym samym płynnym ruchem docisnął rapier wicehrabiego do lady sklepowej.

- Mów mi nadal po imieniu - rzekła z uśmiechem. - To chyba będzie właściwe. Karolina jest bardzo do ciebie podobna - dodała, a jej słowa sprawiły mu przyjemność. - Tak myślisz? - pogłaskał dziecko po główce. - Uhm. Spotkali się wzrokiem. Bryce nagle wyobraził ją sobie nagą. Zaczaj zastanawiać się, jak czuła się w jego ramionach i pomyślał, że trudno będzie mieć ją ciągle obok siebie. Miał chęć zadzwonić do agencji, by poprosić o przysłanie kogoś innego. Jednakże potrzebował pomocy od zaraz. Uznał więc, że jakoś będzie sobie musiał z tym poradzić. Nie będzie przecież uwodził niani własnego dziecka, kimkolwiek by była. Choć, trzymając jego córeczkę w ramionach, wyglądała bardzo pociągająco. - Chcesz, byśmy tak stali w kuchni, czy pokażesz mi dom i powiesz, co mam robić? - spytała i pocałowała Karolinę w czubek głowy, jakby znała ją od zawsze. Bryce nie mógł od niej oderwać wzroku. Nie zmieniła się. Wciąż była piękna. Chyba trochę szczuplejsza niż pięć lat wcześniej, lecz nadal bardzo kobieca. Znów przemknęła mu myśl o dotknięciu nagiej skóry. Zrozumiał, że może mieć z tym stałe problemy, jeśli dziewczyna zostanie. Sprawdź Zmówiła krótką modlitwę, żeby nic mu się nie wyrwało w obecności krewnych lub przyjaciół. Nie zachęcała go, ale również nie opierała się tak zdecydowanie jak lordowi Welkinsowi. Prawdę mówiąc, wcale się nie opierała. Patrzył na nią, kiedy się zbliżała, lecz w półmroku holu nie widziała wyrazu jego oczu. - Dobry wieczór paniom - powiedział, wychodząc ż cienia. - Milordzie. - Mama zejdzie za chwilę - poinformowała Rose, dygając. - Chyba... nie jest zadowolona z sukni madame Charbonne. Alexandra nie dziwiła się jej wahaniu. Była gotowa pospieszyć dziewczynie na ratunek, gdyby hrabia odpowiedział w zwykły cierpki sposób. - Im bardziej się spóźnimy, tym lepiej. Taka teraz jest moda - rzucił spokojnym tonem. Odetchnęła z ulgą. Może tego wieczoru postanowił zachowywać się uprzejmie. Po