– Pokorny czerniec Antipa z Araratu. – Spłoszony przybysz pokłonił się skwapliwie i

na dalszy ciąg rozmowy. – Bardzo dobrze się złożyło, że przysiadł się pan do mnie. Ja tu w pewnej powieści wiele ważnego przeczytałem i mam straszną ochotę podzielić się z kimś myślami. I pytań też wiele się nasuwa. A pan ma taką mądrą, energiczną twarz. Od razu widać, że ma pan o wszystkim wyrobione zdanie. Proszę mi powiedzieć na przykład, które z ludzkich przestępstw uważa pan za najpotworniejsze? Policmajster pomyślał chwilę, przypomniał sobie postanowienia kodeksu karnego i odpowiedział: – Zdradę stanu. Czytelnik powieści klasnął w dłonie; z przejęcia zadrżał mu prawy policzek: – Och, jak podobnie myślimy! Ja też, proszę sobie wyobrazić, uważam, że nic gorszego od zdrady nie ma i być nie może! To znaczy: mam na myśli nawet nie zdradę stanu (chociaż naruszać przysięgę też oczywiście jest nieładnie), tylko zdradę jednego człowieka wobec drugiego. Szczególnie jeśli ktoś słaby zawierzył komuś całą duszą. Zdeprawować dziecko, które cię uwielbiało i tylko tobą żyło, to przecież straszne. Albo wyśmiewać się z jakiejś biednej istoty, przez wszystkich gnębionej i ubogiej duchem, która tylko tobie jednemu na całym świecie wierzyła. Natrząsać się z zaufania czy miłości to przecież bodaj gorsze od zabójstwa, chociaż prawo tego nie karze. Przecież to tyle, co duszę swoją nieśmiertelną zagubić! A co pan o tym myśli? Feliks Stanisławowicz zmarszczył czoło i odpowiedział wyczerpująco: http://www.estetyczna-med.net.pl I o to dzisiaj chodziło. Najpierw przedstawienie w barze, potem podrzucenie rekwizytów do jej salonu. Zapraszał ją do zabawy. – Wróć jeszcze – wymamrotała Rainie. – Pokażę ci, co potrafię, ty pokręcony sukinsynu. Pokażę ci wszystko. W drodze powrotnej do domu podniosła sponiewieraną strzelbę. Piętnaście minut później zaszumiały gałęzie. Ktoś zeskoczył z drzewa niedaleko miejsca, gdzie przedtem stała Rainie. Dotknął ziemi, na której wciąż widoczne były odciski jej stóp. Podniósł palce do ust i polizał. Uśmiechnął się. Doskonale. 29 Sobota, 20 maja, 6.01 Sandy O’Grady nie spała, kiedy zadzwonił telefon. Leżała na wznak w łóżku, wpatrzona

pachą zwinięty parasol (a przypominam, że padał ohydny, lodowaty deszczyk), berecik typu „Doktor Faust”, na długachnym nosie – ogromne okulary z grubaśnymi fioletowymi szkłami. Ów Faust, czy też raczej kapitan Fracasse, wlepił we mnie oczy w najbardziej bezceremonialny sposób, pokręcił jakimiś metalowymi dźwigienkami na oprawce swoich okularów i wymamrotał nadzwyczaj niespokojnym tonem: „Aj, aj. Klatka Sprawdź amazonka ruszy i na zawsze skryje się w gęstniejącej ciemności. – To chwytaj pan za strzemię, ale mocniej, mocniej, bo odpadnie pan! – rozkazała tajemnicza dama. Berdyczowski jak zaczarowany wczepił się w srebrną klamrę. Amazonka krzyknęła gardłowo, uderzyła konia szpicrutą i wrony z miejsca żwawo ruszył rysią. Matwiej Bencjonowicz biegł co sił w nogach, sam nie rozumiejąc, co się z nim dzieje. Po pięćdziesięciu, a może stu krokach potknął się, upadł twarzą do ziemi, a do tego jeszcze kilkakrotnie się przeturlał. Z ciemności doszedł go szybko oddalający się śmiech. – Wyspa, co za wyspa! – bezmyślnie powtarzał śledczy, siedząc na drodze i masując stłuczony łokieć. Kostki palców też miał rozbite do krwi, ale batystowej chusteczki z ręki nie wypuścił. * * *