- Nie, wtedy już siedziałam w Australii. Na którymś z moich ukochanych eukaliptusów.

- Wszystko jest tutaj. - Tammy wskazała na rzucony na podłogę plecak. Pani Burchett osłupiała. - Jak to?! - Nic więcej nie potrzebuję. - To w co się pani przebierze do kolacji? - Nie przebieram się do kolacji. I zamierzam zjeść ją tutaj. Sama. Nie mam ochoty siedzieć przy stole z księciem. Ani z... Ingrid. Ochmistrzyni spojrzała na nią z przerażeniem. - Ależ to niemożliwe. Musi pani zejść na dół - Dobrze, ale w takim razie zjem razem ze służbą. Na twarzy ochmistrzyni pojawiła się prawdziwa zgroza. - To absolutnie wykluczone! Do licha! Tammy bezradnie rozejrzała się dookoła. Co jej po tych luksusowych meblach? Wolałaby mikrofalówkę. Chociaż i tak w promieniu wielu kilometrów nie było żad¬nego supermarketu! - A czy nie mogłaby mi pani po prostu podesłać tu na górę jakiejś kanapki? - poprosiła. Pani Burchett zawahała się. - Może ten jeden raz, skoro ma pani za sobą długą po¬dróż... Ale czy Jego Wysokość zgodził się na pani nieobec¬ność na kolacji? Tammy uśmiechnęła się uspokajająco, chociaż w tym obcym, majestatycznym miejscu jej pewność siebie nieco osłabła. - Sama o sobie decyduję. On doskonale o tym wie. Ochmistrzyni westchnęła. - Zrobię, jak pani sobie życzy, ale nawet nie chcę my¬śleć, co powie Jego Wysokość, kiedy się dowie... Tammy nakarmiła Henry'ego, który natychmiast potem zasnął, i rozpakowała się, co zabrało jej całe dziesięć minut. Wzięła prysznic, włożyła świeże dżinsy i bluzeczkę i poszła się trochę rozejrzeć. Przydzielono jej całe skrzydło zamku, tak rozległe, że potrzebowała godziny, by zwiedzić zaledwie połowę. Potem lokaj w liberii przyniósł kanapki na srebrnej tacy. Tammy czuła się coraz dziwniej i coraz bardziej nie na miejscu. http://www.epsychoterapiawarszawa.info.pl - Jeszcze raz! - zawołała wesoło. - I jeszcze! Wreszcie za piątym razem... Oczy malca rozbłysły jak dwie gwiazdki, a z jego gardziołka wydobył się rozkoszny gulgot. Uszczęśliwiona Tam¬my porwała go w objęcia i mało brakowało, by rozpłakała się ponownie. Kiedy chłopczyk został już nakarmiony i zasnął, z ocią¬ganiem położyła go do łóżeczka. Nie miała ochoty rozsta¬wać się z nim ani na moment. Całe jej dotychczasowe życie zostało wywrócone do góry nogami. Nie wiedziała, co po¬cznie dalej, ale jedno było pewne - ona i Henry będą odtąd nierozłączni. Do siódmej zostało jeszcze pół godziny. Tammy wzięła prysznic, umyła włosy, przebrała się w zapasowe dżinsy i prostą bawełnianą bluzkę - w plecaku nie miała nic innego - a potem wyjęła zaadresowaną do siebie kopertę i otwo¬rzyła ją. List napisała Lara. Gdyby Tammy wiedziała o wszyst¬kim wcześniej, nie poprzestałaby na zajęciu się Henrym, lecz spróbowałaby wkroczyć do akcji i uratować siostrę. Niestety, list przeleżał całe cztery miesiące w walizce... Kiedy rozległo się pukanie, Tammy miała ochotę roz¬szarpać księcia i całą jego rodzinę. Gotując się ze złości, szybko podeszła do drzwi, otworzyła je gwałtownym ru¬chem i... na widok stojącego za nimi mężczyzny na moment zapomniała o wszystkim. Jego Wysokość książę Broitenburga w galowym stroju prezentował się zabójczo, ale zwyczajny Mark w dżinsach i rozpiętej pod szyją koszuli wyglądał jeszcze atrakcyjniej. Teraz nie był już gładko uczesany, uroczo potargane włosy opadały mu kosmykami na czoło, niebieskie oczy patrzyły pogodnie, a na opalonej twarzy widniał uśmiech, jakiemu żadna kobieta nie mogłaby się oprzeć. Dzielił ich tylko jeden krok i Tammy miała nieprzepartą ochotę ten krok zrobić. - Czy Henry już zasnął? - spytał Mark. - Tak. Wejdź. - Przyniosłem mu coś. - Podał jej pluszowego misia i uśmiechnął się jeszcze szerzej na widok jej zdumionej miny. - Skąd wiedziałeś, że właśnie tego mu teraz potrzeba?

- Zaraz po przywitaniu z Badaczem Łańcuchów niepostrzeżenie zasadź to ziarenko. Następnego dnia rano... To miała też być niespodzianka dla ciebie, ale powiem ci już teraz. Otrzymałem to ziarenko od mojego Uśmiechu Zachodzącego Słońca - mówiąc to Mały Książę wskazał na Różę - specjalnie dla ciebie. Jeśli je zasadzisz wieczorem, to rano Badacz Łańcuchów nie tylko odzyska swoje Światło Księżyca, ale nawet nie będzie pamiętał, że kiedykolwiek je utracił, bo wszystkie jego przykre wspomnienia znikną... Pijak był tak wzruszony, że nie mógł nic powiedzieć. Przytulił więc tylko Małego Księcia mocno do siebie, po czym Sprawdź - Cóż... Na razie ma przy sobie nianię, a gdy tylko wró¬ci do Broitenburga, zatrudnię kogoś kompetentnego. - Nie pytałam o kompetencje - skwitowała zimno. Mark nie umiał odpowiedzieć. - Czemu Lara go tu przysłała? - Nie wiem, sam się dziwię - przyznał szczerze. - Czte¬ry miesiące temu Lara i Jean-Paul bawili w Paryżu, potem pojechali do Szwajcarii i do Włoch. Nie widziałem ich przez cały ten czas i dopiero po wypadku dowiedziałem się, że dziecko przebywa w Australii. Poniewczasie zorientował się, jak musiało to zabrzmieć. Oficjalnie i zimno. - To znaczy, Henry - poprawił się pospiesznie, ale i tak za późno, Tammy zaczęła przyglądać mu się z ogromną re¬zerwą. - A zatem Henry ma dziesięć miesięcy i jest następ¬cą tronu, tak? A pan zamierza zabrać go do swojego zam¬ku i wynająć kompetentną osobę, która będzie się nim opiekować tak długo, aż dorośnie i będzie mógł zostać królem? - Księciem - poprawił. - Broitenburg nie jest króle¬stwem, tylko księstwem. Wzruszyła ramionami. - A co to za różnica? - rzuciła obojętnie. - Jest pan żonaty? - Słucham?! - Chyba mówię wyraźnie, prawda? Jest pan żonaty?