kopnęła go dalej. Zauważyła, że Shep przytrzymał dwudziestkę dwójką Danny’ego. Pociągnął

z żałobną krepą. – Psoj Timofiejewicz przez lunetę patrzył z dzwonnicy Zaczatjewskiej. Bliżej nie zaryzykował. – I co? – przysunęli się słuchacze. – Wiadomo co. On. Po wodzie przeszedł. Potem księżyc schował się za chmurę, a gdy znów wyjrzał, jego już nie było... Opowiadający przeżegnał się, pozostali poszli za jego przykładem. „Psoj Tim.” – zanotował Lagrange, żeby potem odszukać i przesłuchać świadka. Ale w trakcie rekonesansu usłyszał plotki o wczorajszym chodzeniu po wodzie nie raz i nie dwa. Okazało się, że oprócz nieznanego Psoja Timofiejewicza Mierzeję Postną z bezpiecznej odległości obserwowało jeszcze kilku śmiałków i wszyscy coś tam widzieli, przy czym jeden twierdził, że Czarny Mnich nie po prostu chodził po wodzie, lecz unosił się nad nią. Inny zaś nawet wypatrzył za plecami Wasiliska błoniaste, jak u nietoperza, skrzydła (wiadomo, kto takie ma). W jadłodajni „Tuczny Cielec” policmajster podsłuchał spór dwóch wiekowych dam na temat tego, czy należało chować żonę pławowego i niemowlę, które poroniła, w poświęconej ziemi i czy nie wyniknie z tego jakieś zbezczeszczenie klasztornego cmentarza. Nie przypadkiem trzy dni temu przy ogrodzeniu natknęła się na tamtego jedna baba, prosfornica, i tak się przestraszyła, że dotąd się jąka. Zgodziły się, że żonę pławowego to jeszcze jeszcze, ale płód nieochrzczony najroztropniej byłoby spalić, a prochy rozsypać na wietrze. Na skwerze nad jeziorem siedzieli na ławeczce siwobrodzi mnisi, należący do klasztornej http://www.eplyty-warstwowe.info.pl/media/ Biskup łagodnie wziął chorego za rękę, wyprowadził z ciemnej pracowni do sypialni. – Ty, Pelagio, nie idź z nami. Kiedy będzie można, zawołam. – Dobrze, ojcze, zaczekam w pracowni – skłoniła się pani Lisicyna. Berdyczowskiego władyka posadził na łóżku, sobie przysunął krzesło. Milczeli. Mitrofaniusz patrzył na Matwieja Bencjonowicza, tamten – w ścianę. – Matwiej, czy ty naprawdę mnie nie poznałeś? – nie wytrzymał przewielebny. Dopiero teraz Berdyczowski przeniósł wzrok na niego. Mrugnął parę razy oczyma, powiedział: – Pan przecież jest osobą duchowną. O, i panagię ma pan na piersi. Twarz pańska jest mi znajoma. Pewnie widziałem pana we śnie. – A ty mnie dotknij. Ja ci się nie śnię. Nie cieszysz się, że mnie widzisz? Matwiej Bencjonowicz posłusznie dotknął rękawa gościa. Odpowiedział uprzejmie: – Dlaczego? Bardzom rad.

jeden wie, że nie spotykał na swojej drodze wielu ludzi, którzy imponowali mu, a jednocześnie potrafili oczarować go. Ale potrzebowała go też rodzina i, jak to często mu się zdarzało, czuł, że powinien znajdować się w dwóch miejscach jednocześnie. Nie zdołał zostać ani superagentem, ani superojcem. Był jedynie człowiekiem prowadzącym skomplikowane życie i czasem zawodził ludzi, których kochał. Sprawdź wpatrzony w jeden punkt na podłodze. Powiedział wszystko. Nie powinien był, ale powiedział i teraz czuł się zupełnie wycieńczony. Tłumaczyła mu, że tajemnice tylko pogarszają sytuację. Że dają innym władzę nad nim. Danny nie był już niczego pewien. Miał w głowie tyle obrazów. Chciałby wyłączyć mózg, żeby to wszystko znikło. Rano zaczęły mu się trząść ręce i nie chciały przestać. Opuścił go chłód i teraz całe jego wnętrze wypełniał palący ból. Danny nie znosił dotyku własnej skóry. Nie znosił widoku swojej twarzy w lustrze. Przydałoby mu się coś ostrego, żeby mógł odciąć sobie palce. Nie musiałby wtedy ciągle widzieć, jak trzymają broń i naciskają spust. Wtedy na zewnątrz bolałoby go tak samo jak w środku. Wydawało mu się, że to by pomogło. Był zmęczony. Ale nie mógł spać. Martwił się o Becky. Powinien ruszyć się, zrobić coś. Ale nie wiedział, co. Na korytarzu rozległy się kroki. Pojawił się jeden z przewodników. Uśmiechał się jak klaun.