Był w motelu. W łóżku.

109 przeciwny pas. Dodała gazu i minęła klatki, w których cisnęły się nieszczęsne ptaki, gubiąc po drodze pióra. Gdy zrównała się z kabiną ciężarówki, kierowca, wieśniak z kurzej farmy, uśmiechnął się do niej szeroko i zatrąbił, próbując ją poderwać. Akurat! Atropos uśmiechnęła się nieprzyzwoicie i zepchnęła skurwiela na pobocze, gdy nagle zobaczyła nadjeżdżający z przeciwka samochód. Bezczelnie zajechała ciężarówce drogę, za co znów została obtrąbiona. Odwal się, pomyślała, przyspieszając. Przypomniała sobie przerażenie Sugar Biscayne. Dziewczyna zaczyna odchodzić od zmysłów, już jej się miesza w głowie. I dobrze! Całe życie pragnęła należeć do Montgomerych, niech teraz pozna, co znaczy być jedną z nich. Atropos nie żywiła do niej szczególnych uprzedzeń. Po prostu wymierzy sprawiedliwą karę każdemu, kto ma jakikolwiek związek z pieniędzmi Montgomerych... Czy nie tego Sugar zawsze chciała? Żeby traktować ją jak prawowitego członka rodziny? Wreszcie jej marzenie się spełni. Dostanie dokładnie to, co inni. Atropos włączyła radio... leciała akurat piosenka... kto to śpiewa? Def Leppard... tak, to oni. Pour Some Sugar On Me. Posyp mnie cukrem? Tak, to jest pomysł. Cholernie dobry pomysł. Rozdział 17 Opowiedz mi o wypadku na łodzi - zaproponował Adam, gdy Caitlyn usadowiła się na kanapie. Już nie czuła się tak bardzo nieswojo przy nowym terapeucie, choć jeszcze nie całkiem swobodnie. Ale na pewno nie dlatego, że Adam jest przystojny i cholernie seksowny, przekonywała samą siebie. I nie dlatego, że kryje się w nim jakaś tajemnica. - Co się wtedy stało? Wróciła pamięcią do tamtych wydarzeń, przypomniała sobie gładkie morze i kłęby chmur, ale daleko na horyzoncie. Wydawały się odległe. Było tak spokojnie. Tak cicho. - Wybrałam się na łódkę z moją siostrą, Kelly. Popłynęłyśmy tylko we dwie. Skończyłyśmy właśnie dwadzieścia pięć lat i mogłyśmy wreszcie zacząć korzystać z pieniędzy zgromadzonych w funduszach inwestycyjnych. Kelly kupiła sobie tę łódź w prezencie. Caitlyn przywołała wspomnienie gorącego, parnego dnia. Zapowiadał się wspaniale. - Dokąd pojedziemy? - dopytywała się, a Kelly tylko pokręciła głową. - To niespodzianka. - Nie jestem pewna, czy lubię niespodzianki. - Przestań psuć zabawę. Przynajmniej raz się wyluzuj. No chodź. - Udało się jej zaciągnąć Caitlyn do samochodu. Pojechały na przystań. Na miejscu Kelly wepchnęła jej do ręki torbę plażową i wyjęła z bagażnika lodówkę turystyczną. - Wynajęłaś łódkę? - spytała Caitlyn, gdy szły po rozgrzanym od słońca molo. - Nie wynajęłam. - Co to znaczy? - Kupiłam sobie prezent urodzinowy. - Zatrzymała się przy wyciągu, gdzie stała przycumowana łódź motorowa z kabiną. - To ten prezent? - zdziwiła się Caitlyn. - Ona jest ogromna. - Wcale nie jest taka wielka. - Czy ty w ogóle potrafisz tym kierować? - Sterować. Oczywiście. Wzięłam lekcje. Pośpiesz się, bo spóźnimy się na przyjęcie. 110 - Przyjęcie? Jakie przyjęcie? - To, które dla nas wydaję. - Nic mi nie mówiłaś o żadnym przyjęciu - powiedziała Caitlyn, przyglądając się błyszczącej łodzi. - Oczywiście, że mówiłam. Już dawno temu! No chodź, weźmiemy ją w dziewiczy rejs, tylko ona i my dwie. Mam szampana na tę okazję. - Weszła na łódź, otworzyła lodówkę i pokazała owinięte aluminiową folią dwie długie szyjki zielonych butelek. - Dom Perignon - powiedziała, jakby chciała ją tym skusić. Z gracją zdjęła spodenki, pod którymi miała żółte bikini. Popłyniemy do Hilton Head i zacumujemy tam. Wynajęłam salę bankietową na nasze przyjęcie. - Mówisz poważnie? - Cholernie poważnie. Musimy jakoś uczcić dwudzieste piąte urodziny. To nasz łabędzi śpiew przed wejściem w prawdziwe dorosłe życie. - Myślałam, że już jesteśmy dorosłe. - Mów za siebie, Caitlyn. No chodź. - Kelly uśmiechnęła się łobuzersko, jej włosy zabłysły czerwienią w promieniach słońca. - Zasługujemy na to. Wreszcie dostałyśmy naszą część pieniędzy dziadka Benny’ego. Od jak dawna o nich słyszałyśmy? - Stała na pokładzie, wypięła biodra i przyglądała się z uznaniem nowemu nabytkowi. - Wiesz, co myślę? - Aż się boję zgadywać. - To ci powiem. Ten stary łajdak na pewno by się cieszył, że jego ulubione wnuczki poświętują sobie trochę. - Myślisz, że byłyśmy jego ulubienicami? Kelly zaśmiała się i puściła do niej oko. - A kto inny? Amanda? Hannah? Albo ci cholerni Biscayne’owie? Daj spokój, jestem pewna, że byłyśmy jego ulubienicami. Zresztą, czy to ważne? No chodź, Caitie-Did! Chodźmy. Oczywiście nie mogła jej się oprzeć. Entuzjazm Kelly był jak zawsze zaraźliwy. Caitlyn wyraźnie pamiętała ten dzień. Prawie nigdy z nikim nie rozmawiała o wypadku, nawet z rodziną, ale teraz zwierzyła się Adamowi. Opowiedziała o ciemnej wodzie, zbierających się chmurach, rodzinie i przyjaciołach, którzy przyszli świętować razem z nimi. Grała muzyka, był tort urodzinowy i szampan, bawili się do późna w nocy. Kiedy wróciły na łódkę, zerwał się wiatr. Kelly piła, ale uparła się, że da sobie radę przy sterze, a Caitlyn nie miała siły się z nią spierać. Zresztą jej też szampan uderzył do głowy. W drodze powrotnej zaczęło padać, ale Kelly włączyła światła pozycyjne i stała nieustraszenie za sterem, nie przejmując się pogodą ani perspektywą kaca. Caitlyn, oszołomiona szampanem, dała się ponieść uczuciu euforii. Migrena już szykowała się do ataku, ale nawet to nie popsuło Caitlyn nastroju. Nagle silnik prychnął i zamarł, a łódź zatrzymała się. - Co do diabła? - mruknęła Kelly, próbując uruchomić silnik. - Jezu... to nie miało prawa się stać. Mechanik zrobił przecież przegląd. Jeśli go spotkam, to obiecuję skręcić mu ten tłusty kark! - Nagle zrobiło się jakby ciemniej, jeśli to w ogóle było możliwe. Światła na lądzie wydawały się strasznie odległe, wiatr złowieszczo przybierał na sile. - Cholera! - Skończyła się benzyna? - Chyba nie. Boże, jak tu ciemno. - Kelly znalazła w schowku latarkę i włączyła ją. Łódź kołysała się na falach, a noc wydawała się straszna i pusta... jakby były same na świecie. 111 - Może powinnyśmy wezwać kogoś na pomoc - powiedziała Caitlyn, nie kryjąc zdenerwowania. - Kogo? - Nie wiem. Może straż wybrzeża. - Wiatr nagle osłabł, zrobiło się cicho. Śmiertelnie cicho. Za cicho... łagodnemu kołysaniu łódki towarzyszył jedynie delikatny plusk wody uderzającej o kadłub. Caitlyn wpatrywała się w wodę i wydawało jej się, że widzi w niej przemykające cienie. - Z silnikiem jest wszystko w porządku - stwierdziła Kelly, wciąż próbując go uruchomić. Wreszcie zaskoczył. - Widzisz! Nic się nie stało! - Spojrzała z satysfakcją na Caitlyn. Ale coś wisiało w powietrzu, Caitlyn to czuła. Rozpoznała słaby zapach dymu... Czy może palących się przewodów... - A ty chciałaś wzywać pomoc! - zaśmiała się Kelly. - Wciąż uważam, że powinnyśmy... BUM! Łodzią wstrząsnęła eksplozja. Buchnął dym i ogień. Drewno pękało z trzaskiem, strzelały płomienie. Caitlyn upadła. Uderzyła głową o pokład. Poczuła potężny ból. Gdzieś daleko usłyszała przerażony krzyk Kelly. Dziób motorówki zanurzył się ostro. Caitlyn starała się nie stracić przytomności. Kurczowo zacisnęła palce na relingu. - Kelly! - chciała krzyknąć, ale nie udało się jej wydać żadnego dźwięku. - Kelly! - Miotało nią po pokładzie. Z leniwym, złowieszczym jękiem pękł kadłub, rozlane paliwo wciąż płonęło. Łódź rozpadła się na kawałki. - Kelly! - Z gardła Caitlyn wydobył się tylko szept. Boże, gdzie ona jest? - Kelly! - Ogarnęła ją panika, a czarna otchłań wciąż próbowała ją wciągnąć. Wpatrując się w dym i ciemność, widziała, jak szczątki wymarzonej łodzi Kelly toną w odmętach. Załatają zimna woda i pociągnęła w dół, ale Caitlyn rozpaczliwym wysiłkiem zdołała utrzymać się na po-wierzchni. Boże, nie pozwól, żebym straciła przytomność, nie pozwól mi utonąć. Kelly! Kelly, gdzie jesteś? Zobaczyła unoszący się na wodzie kawał styropianu i złapała się go kurczowo, obejmując ramionami. - Kelly! - krzyknęła, kaszląc i krztusząc się. - Kelly! - Nie mogła złapać tchu. Nagle pochłonęła ją ciemność. Poczuła, jak zimna woda wciąga ją w głąb, a gdzieś w oddali usłyszała rozdzierający jęk. Nie miała sił walczyć. Woda wdarła się do jej płuc. Zamknęła oczy i zaczęła modlić się do Boga, któremu nie ufała. Wciąż nie mogła spokojnie myśleć o tym strasznym wypadku. Teraz, dziesięć lat później, znów poczuła tamten przejmujący chłód i tamtą grozę. Zadrżała. Adam z brodą opartą na dłoni, z notatnikiem na kolanach patrzył na nią w skupieniu. - Dobrze się czujesz? - zapytał. Dopiero teraz łzy napłynęły jej do oczu. Zamrugała nerwowo. Usłyszała skrzypnięcie fotela, gdy Adam wstał po pudełko chusteczek. Usiadł koło niej i podał jej jedną. - Wszystko w porządku. - Wzięła chusteczkę i wytarła głupie łzy, zirytowana, że nie potrafi nad sobą zapanować. Ale przecież Adam nieraz widział ludzi w takim stanie. Na miłość boską, to jego praca. Tym się właśnie zajmował. Albo nawet jeszcze gorszymi przypadkami, o ile to w ogóle możliwe. Mimo to czuła się jak idiotka. - Chcesz o tym mówić? - zapytał Adam łagodnie, z troską w głosie. - Nie ma już nic więcej do powiedzenia. - Próbowała powstrzymać potok przeklętych łez. 112 - Straciłam przytomność, znalazła mnie jakaś łódź. Ocknęłam się trzy dni później. - A Kelly? - Kelly zawsze się udaje - powiedziała Caitlyn. - Ją też ktoś znalazł i zawiózł do szpitala jeszcze przede mną. Myślę, że najbardziej zmartwiła ją utrata łodzi. Pluła sobie później w brodę, że jej nie ubezpieczyła. - Uśmiechnęła się i dodała: - Ale jakoś nigdy nie wspomniała, że chce kupić nową. - Czy możesz mi coś jeszcze o niej opowiedzieć? Caitlyn przewróciła oczami. - Mnóstwo rzeczy. Jest szalona i odważna. Bystra. W dzieciństwie ciągle pakowała nas w kłopoty, mnie i mojego przyjaciela Griffina. Teraz pracuje w Maxxellu jako zaopatrzeniowiec. Często wyjeżdża, za często... Nie układa jej się z resztą rodziny. - Dlaczego? - Przez ten wypadek na łodzi. Nie tylko przepuściła sporą część pieniędzy zgromadzonych w funduszu, ale też omal nas nie zabiła. - Caitlyn skubała chusteczkę. Czekał. Przygryzła wargę. Tak trudno mówić o pewnych sprawach. - Caitlyn? - Głos Adama zmienił rytm jej serca. To było beznadziejnie głupie. Poczuła zapach mydła i płynu po goleniu, zapach, który drażnił jej zmysły. - Jest jeszcze coś, prawda? - zapytał i przez moment miała ochotę wtulić się w niego i przywrzeć do niego całym ciałem. - Nie wiem, czy powinnam o tym mówić - przyznała, strzępiąc chusteczkę. Czekał. - Jak uważasz. To twoja decyzja. Myślała, że dotknie jej, poklepie po ramieniu, obejmie. Chciała tego. Chciała poczuć dotyk zatroskanego mężczyzny. Zobaczyła wahanie w jego oczach. Nagle wstał z kanapy, jakby zdał sobie sprawę, że nie powinien siedzieć tak blisko niej, że to niebezpieczne. Wrócił na swój fotel. Caitlyn uznała, że skoro zabrnęła tak daleko, nie może już się cofnąć. Potrzebuje pomocy. Za wszelką cenę musi odzyskać równowagę, a Adam ma jej w tym pomóc. Wzięła głęboki oddech. - Kilka lat temu Kelly oskarżyła Charlesa. To było zaraz po wypadku na łodzi. Oskarżyła mojego starszego brata, że... że przychodził do jej pokoju i... - wypuściła powietrze. Na samo wspomnienie zadrżała i zrobiło jej się niedobrze. - ...że ją molestował. Adam się nie poruszył. - Wierzysz jej? Powoli skinęła głową. Przypomniała sobie Charlesa. Dziesięć lat starszy. Budził zaufanie. Ulubieniec ojca. Ścisnęło ją w żołądku. - Dlaczego? Zapiekło ją pod powiekami, ale postanowiła być dzielna. Nie uroni ani jednej łzy. - Bo mnie też molestował. Znów zalała ją fala wspomnień, odgłos kroków za drzwiami sypialni, przerażenie na widok ruszającej się klamki, śmiertelny strach, gdy niemal bezszelestnie szedł przez pokój. Ale ona słyszała każdy stłumiony krok, czuła jego zapach - kwaśny zapach whisky pomieszanej - teraz już wiedziała - z brudnym zapachem męskiego potu. Czasami, gdy świecił księżyc, a zasłony były odsłonięte, widziała jego wyciągnięty cień, ciemny, kanciasty, złowróżbny, skradający się po dywanie i po ścianach. Zamykała mocno oczy, sztywniała i udawała, że śpi. Trzymała kurczowo kołdrę i modliła się. Nie, Boże, nie... nie 113 pozwól mu! Potem dotykał ją, ręce mu drżały, oddychał chrapliwie. Kuliła się, błagała i płakała, ale on nie przestawał. - Caitlyn? Zaskoczona otworzyła oczy. Klęczał przy niej Adam, z twarzą tuż przy jej twarzy. Byli w jego gabinecie. To wszystko wydarzyło się dawno, dawno temu. Wiele by dała, żeby uciec od tych wspomnień. Policzki miała mokre, trzęsła się cała. - Przepraszam - wyszeptała, pociągnęła nosem i sięgnęła po chusteczkę. - Nie musisz. To, co ci zrobił, jest przestępstwem. Znów w kącikach jej oczu pojawiły się łzy. - To... to wydarzyło się dawno temu. Miałam siedem... może osiem lat. On był dziesięć lat starszy. - Ten ból nigdy nie mija - powiedział łagodnie, siadając obok niej na kanapie. Tym razem objął ją mocno ramieniem. - Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Przełknęła z trudem ślinę, oparła się o niego i wyczuła lekki zapach wody po goleniu. Pewnie popełnia błąd, nie powinna pozwalać jemu ani sobie na takie gesty. Tłumaczyła sobie jednak, że może mu zaufać. Te wszystkie dyplomy wiszące na ścianach... Poza tym Rebeka nigdy nie poleciłaby jej kogoś, kto mógłby ją wykorzystać. Skąd wiesz, że Rebeka rzeczywiście go poleciła? Masz przecież tylko jego słowo. Tak, to prawda. Ale na razie jej to wystarczało. - Zanim znów zapukam do drzwi Caitlyn Bandeaux, powtórzmy jeszcze raz, co już wiemy. - Reed usiadł naprzeciwko Morrisette. W powietrzu wisiał gęsty dym, dobiegały ich stłumione głosy i rozmowy przerywane śmiechem. W głębi dwóch facetów grało w bilard, w telewizji leciał mecz Bravesów. Atlanta wygrywała trzy do jednego z Cincinnati, ale to dopiero początek trzeciej zmiany. Podeszła kelnerka, żeby przyjąć od nich zamówienie. Morrisette wzięła grillowaną kanapkę z dietetyczną colą, a Reed wybrał cheesburgera z frytkami. Nie był na służbie, więc zamówił też piwo. - No więc, czego się dowiedziałaś? Po kolei, co się dzieje w tej przeklętej rodzinie? - Dowiedziałam się całkiem sporo. I naprawdę nie wygląda to najlepiej. Przeczucie mi mówi, że cała rodzinka to pieprzone szajbusy. Co do jednego. To nie są lekko stuknięci pomyleńcy, ale prawdziwe świry. Pierwsza liga! Ciąży też nad nimi jakieś fatum. Tak to przynajmniej wygląda. Jedna tragedia za drugą. Ojciec, Cameron, zginął w wypadku jakieś piętnaście lat temu. Był porządnie wstawiony, stracił panowanie nad samochodem w drodze na wyspę St. Simons i wpadł w bagno. Wyleciał przez przednią szybę. Pasy bezpieczeństwa zawiodły i zrobił straszne bum. Nieźle go potrzaskało, połamane żebra, kość udowa, szczęka, miednica i przebite płuco i - wyobrażasz sobie - obcięte prawe jądro. - Coś takiego! - Tak. Nigdy go nie znaleziono. Dziwne, nie? - Jak to się mogło stać? - Widocznie przelatywał przez szybę i... ciach! - Przecież przednia szyba jest z klejonego szkła. Kelnerka przyniosła napoje i obiecała wrócić za chwilę z kanapkami. Morrisette włożyła do kubka słomkę i upiła tyk coli. - Stary Montgomery był pasjonatem. Kochał stare samochody i jechał właśnie jednym ze 114 swoich cacek. Starym modelem jaguara. Wtedy nie było jeszcze klejonych szyb. - To miał pecha - zauważył Reed, popijając piwo. Coś mu się w tym wszystkim nie podobało. - A to dopiero wierzchołek góry lodowej. - Morrisette pociągnęła duży łyk coli, Bravesi właśnie zdobyli punkt, aż facet przy barze krzyknął z radości. Morrisette rzuciła okiem na telewizor i mówiła dalej. - Kilka lat później najstarszy syn. Kolejny „dziwny wypadek”. Ile dziwnych wypadków może się wydarzyć w jednej rodzinie? Było tak: wszyscy poje-chali do Wirginii Zachodniej, do domku łowieckiego. Na Święto Dziękczynienia. Charles poszedł na polowanie. A skończył ze strzałą w piersi. Zgadnij, kto go znalazł? Caitlyn. - Pani Bandeaux? - Tak. Biegała po lesie i w pewnym momencie się zgubiła. Mówi, że wpadła na niego, gdy już umierał. Wyciągnęła strzałę, a biedny Charles wykitował. - Ile miała wtedy lat? - Jakieś dziewięć czy dziesięć. - Jezu! - Wezwano lekarza, jakiegoś konowała, nazywa się Fellers. To ich lekarz od wielu lat. Twierdzi, że nic już nie mógł zrobić, bo strzała została wyrwana. Obrażenia były zbyt poważne. Chłopak stracił dużo krwi. - Bez zbytniego entuzjazmu kelnerka postawiła przed nimi jedzenie. Reed dostał zapiekaną kanapkę Morrisette, a Morrisette dostał się jego cheeseburger. Sylvie zamieniła talerze. - Do diabła, zawsze się muszą pomylić. Jak oni to robią? - zapytała głośno, żeby znudzona kelnerka usłyszała. - Nie przyszliśmy tu całą paczką. Jest nas tylko dwoje, na miłość boską, i nie ma tu żadnego ruchu. - Może zrobiła to specjalnie, żeby cię zirytować. - No to jej się udało. - Wzięła ze stołu plastikową butelkę z keczupem i wycisnęła na frytki długą czerwoną wstęgę. Reedowi skojarzyło się to z nadgarstkami Bandeaux. Nacięcia zrobione pod dziwnym kątem, struga krwi. Morrisette podkradła mu jedną frytkę i ugryzła kawałek. - Uwielbiam je, ale nigdy nie zamawiam. Tuczące. - Poczęstuj się - powiedział. - Wiedziałam, że nie będziesz miał nic przeciwko temu. W ten sposób żadne z nas się nie utuczy. - A ja zapłacę. - Tym lepiej. - Chwyciła kolej na frytkę, unurzała ją w kałuży keczupu i powiedziała: - Jest jeszcze coś, o czym mało kto mówi. Może to nic takiego, ale jedno z dzieci umarło na zespół nagłej śmierci łóżeczkowej niemowląt. Dziecko, które urodziło się między Troyem a Hannah... dobrze mówię? Tak, Parker. Miałby teraz dwadzieścia kilka lat. - Myślisz, że został zamordowany? - Pojęcia nie mam. Licho ich wie, tych Montgomerych. A ten cały doktor Fellers, ten konował, na pewno by im pomógł ukryć rodzinne sekrety. Nie zapominaj też, że w rodzinie jest choroba psychiczna. Ciotka Caitlyn miała mocno nie po kolei i - tak, wiem, że to nie jest poprawne politycznie - była tak nienormalna, że zamknięto ją w jednym z tych luksusowych domów wariatów. Któregoś dnia spadła ze schodów i złamała sobie kark. Nikt nie widział, jak to się stało. Stwierdzono nieszczęśliwy wypadek, ale jedna z jej przyjaciółek - też wariatka oczywiście - upierała się, że to samobójstwo. Biedna ciotka cierpiała na depresję - a kto by w takiej sytuacji nie cierpiał, nie? - i często mówiła o 115 śmierci. Morrisette zjadła połowę kanapki. Reed jeszcze nawet nie tknął swojego cheesburgera. - A co z Caitlyn? - Myślisz, że zepchnęła ciotkę ze schodów? - Nie, ale przyszło mi coś do głowy. Zastanawiam się, czy nie moglibyśmy zdobyć nakazu sądowego i przejrzeć notatki jej psychoterapeuty. Znalazłaś ją już, tę doktor Wade? - Nie. - Morrisette skrzywiła się. - Też dziwna historia. Doktor Wade zaplanowała wycieczkę, a potem zrezygnowała. Poprosiłam o jej rachunki za telefon, komórkę i spis transakcji kartą kredytową. Dostałam też wyciąg z banku. Zrobiła rezerwację w drogiej miejscowości wypoczynkowej w stanie Nowy Meksyk i nigdy się tam nie pojawiła ani nie zadzwoniła. Straciła wpłaconą zaliczkę. - Reed słuchał, gryząc cheeseburgera. - Ostatnie zakupy zrobiła w sklepie sportowym w Savannah. Kupiła buty turystyczne i sprzęt sportowy. Przez internet zamówiła książki i mapy. Zostały dostarczone już po jej zniknięciu. Są teraz u właścicielki domu. - Mapy czego? - Arizony, Nowego Meksyku i południowej Kalifornii, w tamte strony miała właśnie pojechać. - Gdzie jest jej samochód? - Zniknął. - A co z jej gabinetem? - Jeszcze nie wiem, sprawdzam. - Podwędziła kolejną frytkę. - Myślisz, że ma to związek ze śmiercią Bandeaux? - Trudno powiedzieć. Ale zniknęła akurat wtedy, kiedy bardzo by nam się przydała. Zbieg okoliczności? - Naprawdę chcesz przyszpilić panią Bandeaux? - Chcę to po prostu wyjaśnić. - Ugryzł kanapkę i popił piwem. Był prawie pewien, że Caitlyn zabiła męża, ale coś jeszcze budziło jego wątpliwości. Coś mu się nie zgadzało. - Pani prokurator dobrała mi się do tyłka. - Każdemu się dobiera. Tej jesieni czekają ją powtórne wybory. Musimy być ostrożni z Montgomerymi. Opłacają nie tylko sędziów i senatorów. To dzięki łapówkom ich kartoteki są czyste. Słyszałeś, że dziadek posuwał swoją sekretarkę, Mary Lou Chaney? Miała z nim córkę, Copper Chaney. Więc ta Copper wyszła za miejscowego łobuza, Earla Deana Biscayne’a i urodziła trójkę dzieci. - Morrisette wytarła kąciki ust serwetką i dokończyła colę. - I wiesz co? Zasnęła z papierosem i zginęła w płonącej przyczepie, bo oni mieszkali w przyczepie. Jakoś w tym samym czasie zniknął Earl Dean. Niektórzy mówią, że to on podpalił przyczepę, inni twierdzą, że zniknął dużo wcześniej, ale wiesz, co w tym jest najciekawsze? Copper miała romans z prawowitym synem Benedicta, Cameronem. - Ojcem Caitlyn? - Tak. - Morrisette pomachała w kierunku kelnerki pustą szklanką. - Pieprzyła się z przyrodnim bratem. - Jeśli to prawda. - Witaj na Południu, kotku. - Daj spokój. - Masz rację. Nie jesteśmy wylęgarnią kazirodców. 116 Reed zastanawiał się nad tym, co usłyszał. Morrisette, ta wygadana cwaniara, była świetną policjantką i znała się na swojej robocie. - Czy Montgomery miał alibi na noc pożaru? - Niepodważalne. Był w domu z Bernedą, tak przynajmniej zeznał. - A ona co mówiła? - Potwierdziła jego słowa, ale to schorowana kobieta. Chodząca apteka. Pewnie już z nim wtedy nie spała. Wiesz co myślę? Powiedziała, co musiała. Zamknęła prasie usta i uratowała męża przed krzesłem elektrycznym. Wątpię, czy kiedykolwiek dowiemy się prawdy. - Jeszcze jedną colę? - Kelnerka podeszła do nich, lawirując między pustymi stolikami. - Tak. - A pan? - zwróciła się do Reeda. - Jeszcze jedno piwo? - Tak, poproszę. - Zaraz przyniosę. - Uśmiechnęła się do Reeda. - Leci na ciebie - zauważyła Morrisette, patrząc za długonogą kelnerką odchodzącą w kierunku baru, gdzie właśnie usiedli dwaj mężczyźni w czapeczkach bejsbolowyeh, koszulach roboczych, niebieskich dżinsach i kowbojkach. - Skąd wiesz, że to nie na ciebie leci? - Chyba stąd, że gdy spojrzała na ciebie, jej oczy mówiły „bierz mnie”. - Może tylko odgrywa przed tobą trudną do zdobycia. Sylvie uśmiechnęła się, dwaj faceci sprawdzili wynik w telewizorze, zabrali drinki, poszli do stołu bilardowego i zaczęli grać. - Nie jest w moim typie. Lubię duże blondyny z wielkimi cyckami. - Mrugnęła do Reeda. - Zawsze podobały mi się silne kobiety. - Jesteś chora. - Niewykluczone, ale nie tak chora jak rodzinka Montgomerych. Zapamiętaj to sobie. Myślę, że Hannah, najmłodsza siostra, też spotykała się z Bandeaux. Może nawet dała mu jakieś pieniądze. Nie wolno jej ruszyć funduszu powierniczego, dopóki nie skończy dwudziestu pięciu lat, ale i tak ma kupę forsy. Próbowałam z nią porozmawiać, ale jak dotąd bez powodzenia. Nagrałam się tylko kilka razy na sekretarkę. Nie jest jedyną osobą z rodziny, która miała interesy ze zmarłym. Na przykład Dickie Ray Biscayne, jeden z dzieciaków Copper, pracował dla Bandeaux. Nieoficjalnie - w papierach nie ma na to żadnego dowodu. Był gorylem tego kutasa, takim lewym ochroniarzem. - Nie spisał się najlepiej - zauważył Reed, marszcząc brwi. Coś za dużo tych związków między przeklętymi Montgomerymi i Biscayne’ami. - To gorsze niż wieczorny serial w telewizji. - Żartujesz? To gorsze niż przedpołudniowa telenowela. - Morrisette dokończyła kanapkę, drużyna Redsów zdobyła punkt, a mężczyzna przy barze zaklął i zamówił kolejne piwo. Drzwi baru otworzyły się i do środka wparowała Diane Moses. Idealna fryzura i jak zawsze surowy wyraz twarzy. Spojrzała w ich kierunku. - Popatrz, ale mamy szczęście! Może nasza ekspertka badająca miejsca zbrodni rzuci światło na sprawę. Morrisette pomachała. Diane skinęła głową, zatrzymała się na chwilę przy barze, wzięła kieliszek wina i podeszła do ich stolika. http://www.e-ortodonta.com.pl kelnerka, postawiła przed nimi wielkie półmiski, ostrzegła, że są bardzo gorące, i zapytała, czy życzą sobie czegoś jeszcze. – Ja dziękuję – mruknął Bentz. Hayes tylko pokręcił głową. – Jakby co, dajcie znać. – Odwróciła się szybko i podeszła do stolika, przy którym przed chwilą usiadły cztery kobiety. Ledwie zniknęła, Hayes stwierdził: – A więc chcesz, żebym za pomocą środków wydziału pomógł ci ustalić, kto się z tobą droczy. – Mógłbyś współpracować z Montoyą z Nowego Orleanu. Jak mówiłem, już się tym zajmuje. – Jasne. Połączymy siły, żeby rozwiązać... Och, zapomniałem, nie ma przestępstwa, nie ma zagadki do rozwiązania. – Hayes wbił wzrok w kotlet, sos jabłkowy i chleb kukurydziany. – Podsumujmy: przyjechałeś do Kalifornii z powodu stempla pocztowego i zdjęć.

Prędzej czy później przypomni sobie. Taką miał nadzieję. Zebrał śmieci z biurka, cisnął do kosza, podkręcił klimatyzację, poćwiczył na ręczniku rozłożonym na wytartej wykładzinie. Noga go bolała, ale nie dawał za wygraną. Poszedł pod prysznic dopiero wtedy, gdy cały spływał potem. Miniaturową motelową kostką mydła i naparstkiem najtańszego szamponu zmywał trud i Sprawdź Bez strachu. Rozmazuję krew na plastiku, a ona uśmiecha się nadal. Głupia, durna suka. – Tylko mi nie mów, że chcesz poprosić o kolejną przysługę – zaczął Montoya, gdy Bentz zadzwonił z kalifornijskiej autostrady. Zamknął uchylone okno i podkręcił klimatyzację. – I tak masz wolne. – Owszem, i wybieram się od domu, żeby spędzić trochę czasu z żoną i odpocząć. To twój problem, Bentz, nie mój. – Mimo ostrych słów Montoya nie wydawał się zdenerwowany. – No dobra, ale przydałaby mi się pomoc. – O co chodzi? – Buszowanie po sieci i policyjnych bazach danych.