rozwydrzonego Smitha, „mieszańca i bękarta, cwaniaka nad cwaniakami”. Wkrótce Nevada opuścił miasto, a jej

- Nie masz nawet zwierzątka. - Nie, ale mam pracę, przyjaciół... - Możesz pracować tutaj, jeśli zechcesz, chociaż oczywiście nie będziesz musiała, a poza tym tutaj też masz przyjaciół i możesz poznać nowych. Może nie w Bad Luck, ale w San Antonio albo Austin. - Mówił z coraz większym zapałem, gwałtownie gestykulując, tak że jego palce utworzyły namiocik nad brzuchem. - Mam nawet zaproszenia na kilka imprez: kolacja charytatywna i jakiś ubaw w Galveston... chcę, żebyś tam się ze mną wybrała. Przedstawię cię w towarzystwie. Zapoznam z mężczyznami w twoim wieku. Wszyscy prezentują się całkiem nieźle, a niektórzy są bogaci. - Nie zostanę tutaj długo - powiedziała, czując gorycz w ustach. - Jak tylko znajdę Elizabeth, wynoszę się stąd. To było jak zimny prysznic. Sędzia położył ręce na biurku i nachylił się nad nim. 55 - Nie mów takich rzeczy, dziewczyno. Wiem, że popełniłem wiele błędów, wychowując cię samotnie, ale stęskniłem się za tobą, kochanie. Och Boże, strasznie mi ciebie brakowało. - Chrząknął, oczy zaszły mu łzami; zamrugał i odwrócił głowę. - Jesteś tak cholernie podobna do swojej matki. Och, do diabła, za nią też tęsknię. Nie byłem najlepszym mężem na świecie ani też najlepszym ojcem, ale Bóg mi świadkiem, kochałem twoją matkę jak nikogo innego. A ty... wiedz, że zawsze byłaś najdroższa mojemu sercu, nawet kiedy tak bardzo buntowałaś się przeciwko mnie. Shelby poczuła, że wzruszenie ściska jej gardło, ale przypomniała sobie o kłamstwach, które latami nękały ten dom, o tajemnicach i plotkach, które przekazywali sobie szeptem ludzie w miasteczku. Nachyliła się nad biurkiem i położyła rękę na jego sękatych kłykciach. http://www.dobra-medycyna.org.pl Kobiety piszczały. - Zrób to, Marson. - Dobrze. Wypuszczę cię. Ale kajdanki zostają. A jeśli mi zwiejesz, Smith, to przysięgam, że najpierw będę strzelał, a dopiero potem zadawał pytania. Stoi? - Stoi. - Nevada się nie targował. Nie zależało mu na tym. Chciał tylko odnaleźć Shelby. 194 Shep otworzył drzwi i Nevada wysiadł z wozu. Gnał przez tłum, potykając się i ślizgając na gumowych wężach, nie dbał o to, że ludzie usuwają mu się z drogi i gapią na niego. Krew mocno pulsowała mu w żyłach, mózg zdawał się krzyczeć wniebogłosy. Pokonał ogrodzenie na tyłach domu, ignorując krzyki powstrzymujących go ludzi. Zobaczył, że coś porusza się przed nim w cieniu. Pognał tam szybko, strach dodawał mu sił. W zagajniku żywodębów wypatrzył sylwetkę Rossa McCalluma. Ross miotał się z jakąś kobietą, którą niósł na plecach. Shelby.

- Mo¿e. - A mo¿e nie - odparł Nick. Jego dobry nastrój znikł. Znad Pacyfiku zaczeły nadciagac ciemne chmury. - Nie wierze w zbieg okolicznosci. - Ja te¿ nie - przyznała Marla. - Ale czemu ten ktos miałby stad uciekac, zamiast czekac w ukryciu, a¿ stad Sprawdź - Co? Martwisz się o mnie? - prychnęła. - No, to się nie martw. Jestem dużą dziewczynką. Daję sobie radę. Nic na to nie odpowiedział. Odwrócił się i patrzył na okolice przez upstrzoną owadami szybę. Rozpędzony samochód mijał ciągnące się kilometrami ogrodzenie, połacie suchej trawy, sosnowe i dębowe zagajniki, pięknie rozświetlone promieniami porannego słońca. Na nawadnianych przez kanały i rozpryskiwacze łąkach pasło się bydło i konie. Shelby czuła się tak, jakby ktoś związał jej żołądek na supełki. Kiedy skręcili na drogę prowadzącą do rancza, wybiegła myślami w najbliższą przyszłość. Co będzie, jeśli Elizabeth znienawidzi ją od pierwszego wejrzenia? Albo jeśli Maria będzie miała do niej żal. A jeśli... och, do diabła, nieważne. Jakoś uda jej się dogadać z własnym dzieckiem, ale układ z Nevada to co innego. On może nie być biologicznym ojcem Elizabeth. Spójrz prawdzie w oczy, Shelby, ta dziewięcioletnia dziewczynka mogła zostać spłodzona przez Rossa McCalluma. Zacisnęła palce na kierownicy. To absolutnie niemożliwe. Bóg nie byłby tak okrutny. Nie teraz, kiedy zaszła tak daleko.