był okrutny. Raczej obojętny. - Wstał. - A teraz proszę wracać do środka.

Hope zesztywniała. A więc o to chodzi - jest jakiś chłopak. No cóż, w końcu w żyłach Glorii płynie krew kobiet z rodziny Pierron. Ona też nosi w sobie Ciemność. - Mów dalej. - Byłam na sobotnim balu i widziałam... - Bebe głęboko wciągnęła powietrze. - Widziałam, jak wymyka się z hotelu na spotkanie z chłopakiem. Około dziewiątej. Odjechali jego samochodem. - O dziewiątej? - Hope zmarszczyła brwi. - To niemożliwe, kochanie. Widziałam ją kwadrans po dziewiątej i... potem także. - To nie była ona! To... - dziewczyna ugryzła się w język, nagle pomna, że powinna hamować emocje. - To... była chyba Liz Sweeney. Widziałam Liz w hotelu, a przecież nie miała zaproszenia na bal. I na pewno też widziałam, jak Gloria wychodziła z hotelu w niebieskich dżinsach, a zaraz potem znowu pojawiła się na sali, w każdym razie był tam ktoś w jej sukni. Przebieranka? Czemu nie? Gloria i jej przyjaciółka zaaranżowały małą przebierankę, myśląc, że ją przechytrzą. Hope uśmiechnęła się zimno. Zepsute, podstępne dziewczyny. Taki postępek nie może ujść bezkarnie. - Sporo zdążyłaś zauważyć w sobotni wieczór, kochanie. Policzki Bebe pokraśniały. - Tak jak powiedziałam, nie przyszłabym do pani, gdyby nie to, że martwię się o Glorię. - Zapewne - mruknęła Hope. Nie podobała jej się ta chytra, pewna siebie pannica, ale z nią postanowiła policzyć się później. Trzęsąc się z gniewu, podeszła do okna. - Znasz tego chłopca? Chodzi do jezuitów czy do salezjanów? Bebe pokręciła głową. - Nie znam go w ogóle... On jest chyba starszy. Prawdę mówiąc... - Bebe rozejrzała się po pokoju, zniżyła głos do konfidencjonalnego szeptu - nie wygląda na takiego, który chodziłby do takich szkół. To zupełnie inny typ. - Rozumiem. Możesz go opisać? - Wysoki, brunet, bardzo przystojny. Taki... jakiś nieokrzesany. Dziki. Hope przypomniała sobie, co kilka tygodni wcześniej mówiła jej sekretarka Philipa: że Gloria pytała o łapserdaka, którego przysłała Lily, Vincenta czy Victora jakiegoś tam. Wypytywała, czy dziewczyna go widziała, czy wie kto zacz. Sekretarka powiedziała naturalnie, że nie ma pojęcia, o kogo chodzi, ale Gloria mogła go przecież odnaleźć na własną rękę. Hope zmrużyła oczy. O kogokolwiek chodzi, powinna niezwłocznie zająć się sprawą. Najwyraźniej była zbyt pobłażliwa dla córki, lecz teraz czas ukrócić amory. - Bebe, kochanie, powinnaś chyba wracać do szkoły. Dziękuję ci za informację. Bardzo mi pomogłaś. http://www.dobra-medycyna.net.pl/media/ - O tym, że twoje małe śledztwo może spowodować moją śmierć. ROZDZIAŁ DWUNASTY Bryce'a ogarnęło przerażenie, gdy zobaczył, z jaką zręcznością dziewczyna operowała klawiszami i rozpoznał profesjonalny sprzęt niedostępny dla przeciętnego obywatela. Zaczął się zastanawiać, gdzie się tego nauczyła. Do czego jej to było potrzebne? Patrząc na ekran laptopa, natychmiast zorientował się, że dzwoniła do Langley, gdzie mieściła się główna kwatera CIA. Wtedy przeniknął go zimny dreszcz. Tego nie podejrzewał. Klara nie patrzyła na niego, gdy rozmawiała przez telefon. - Patterson - usłyszała po uzyskaniu połączenia. - Indigo Alfa 4 - 0 - 8 - wypowiedziała swój kod. - Czy już go macie? - spytała, trzęsąc się na całym ciele. - Gdzie, u licha, się podziewałaś? Próbowałem się z tobą skontaktować. - Nieważne. Czy macie go? - krzyknęła do słuchawki. - Tak, już został zatrzymany, ale i ty musisz wrócić. - Rozumiem. - Mądrze zrobiłaś, wysyłając taśmę filmową senatorowi, a mnie list. Jednak to, przykre, że nie ufałaś mi wystarczająco. - Chodziło o moje życie. Miałam powody, by nie ufać pojedynczemu człowiekowi - odrzekła, a jej wzrok powędrował ku Bryce'owi, który wyglądał tak, jakby miał zamiar chwycić ją za gardło.

powinien czuć się winny i przeprosić. Nie zwolni cię, jeśli jest dżentelmenem. Przynajmniej do czasu, aż pomożesz mu wydać kuzynkę za mąż i znajdziesz sobie inną posadę. - Ale on nie jest dżentelmenem. - Opadła na krzesło. Widać niczego go nie nauczyła, skoro się łudził, że ona zechce wyjść za człowieka tak cynicznego, sarkastycznego... ciepłego, zabawnego i inteligentnego jak on. O, nie. Nie będzie polegać na nikim oprócz siebie. Nikomu nie zaufa. Sprawdź Umiała się dobrze ukrywać, potrafiła przetrwać w trudnych warunkach, wiedziała, jak posługiwać się bronią. Lepiej sobie z tym dawała radę niż z prowadzeniem domu, opieką nad dzieckiem i unikaniem gospodarza tej posiadłości. Jej pracodawca dotrzymał umowy i więcej jej nie dotykał. Prawdę mówiąc, nawet na nią nie patrzył. Ich stosunki stały się czysto formalne. Bryce pogrążył się w pracy, nie bywał na posiłkach. Sam sobie odgrzewał jedzenie pozostawione w mikrofalówce. Widywali się tylko rano, a i to przelotnie. Klara zdała sobie sprawę, że niezależnie od tego, jak bardzo tego nie chce, tęskni za nim. . - Jesteś tam? - Głos szefa kazał jej wrócić do rzeczywistości. - Wysłałam ci prezent - powiedziała. - Skarpetki? Przydałyby się. Klara uśmiechnęła się do siebie, zadowolona, że zręcznie napisany list był już w drodze do CIA, a wraz z nim przesłane jednemu z senatorów taśmy video zawierające dowody zdrady Marka. Zachowała wszystkie środki ostrożności. Gdyby taśmy nie dotarły do adresata, list zawierał odpowiednie informacje, jak je znaleźć. - Coś lepszego - rzekła. - Mam nadzieję, że nieco dłuższa nieobecność nie zaszkodzi mojej karierze, prawda szefie? Patterson roześmiał się. - Kończę - rzuciła i rozłączyła się tak, by nie można było zlokalizować miejsca, z którego przeprowadzono rozmowę. W żadnym razie nie chciała narażać nikogo z domowników na niebezpieczeństwo. Schowała komputer do torby i wróciła do domu, kierując się ku schodom. Zamarła, widząc przed sobą cień ludzkiej postaci. Instynktownie sięgnęła po broń, której przecież nie miała. - Możesz mi powiedzieć, co robiłaś w ogrodzie o północy? - usłyszała. Bryce zapalił światło i spojrzał na jej torbę