- Rozumiesz teraz, dlaczego uciekłam? Dlaczego nie wracałam? Gdybym tam została, umarłabym. Moja dusza by... sczezła. - Ale twoja matka... kochała cię. Starała się chronić. Wysłała do szkoły... - Tak, kochała mnie - przytaknęła Hope z odrazą w głosie. - I ja ją kochałam. Ale to przez nią cierpiałam, to ona skazała mnie na to ohydne, nędzne życie. Chciałam uciec. Zapomnieć. Stać się kimś innym. Niczego bardziej nie pragnęłam. - Spojrzała błagalnie na córkę. - I gdy nadarzyła się sposobność, uciekłam. - Westchnęła głęboko. - Spróbuj mnie zrozumieć. Spróbuj mi... wybaczyć, Glorio. Nie mam już sił. Gloria przytuliła matkę. - Nie stracisz mnie. Przeszłaś straszne rzeczy. Rozumiem, że chciałaś uciec i o wszystkim zapomnieć. Ale dlaczego okłamywałaś mnie i ojca? A ją? Czy musiałaś odrzucić ją tak bezwzględnie, tak bez litości? Czy to okrucieństwo było naprawdę konieczne? Hope wtuliła twarz w ramię córki. - Bałam się o siebie. A później o ciebie. – Uniosła wzrok. - Twój ojciec przecież nie ożeniłby się ze mną, gdyby znał moją przeszłość. Wyobraź sobie reakcję babki St. Germaine na wieść o tym, że jestem córką Lily Pierron. Każdy, kto wychował się w Nowym Orleanie, słyszał o tych kobietach. Pochyliła twarz i zaczęła szlochać suchym szlochem bez łez. - Bardzo się bałam. Nadal się boję. Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział. Straciłabym wszystko, Glorio. - Już dobrze, mamo. - Gloria pogłaskała ją po głowie. - Rozumiem. Jeżeli o to ci chodzi, nic nikomu nie powiem. - Dziękuję - wyszeptała Hope. - Nikomu nie powiem, ale jej też nie opuszczę. Ona mnie potrzebuje. A ja... jej. Chcę poznać swoją babkę. Hope patrzyła na córkę przerażona, czując, jak kruszy się mur bezpieczeństwa, który wznosiła przez lata. Odezwały się Ciemności. Wyciągają szpony po jej córkę.. Ujęła dłonie Glorii. - Skoro tyle o niej wiesz, skoro wiesz, kim i czym jest, jak możesz jeszcze... - To przeszłość. Rozumiem cię. Nie pochwalam twojego postępowania, ale je wybaczam. Nie mam prawa cię osądzać. - Poszukała wzrokiem spojrzenia matki. - Nawet nie chcę próbować. Hope mocniej zacisnęła dłonie wokół rąk Glorii. - Wiem, że byłam dla ciebie bardziej surowa niż inne matki. - Głos zadrżał jej nieznacznie. - Widziałam, jak nisko może upaść kobieta, i bałam się o ciebie. Pragnęłam, żebyś żyła normalnym życiem. Zgodnie z Bożym prawem. Teraz zaś cię proszę, błagam, daj temu spokój. Twoja babka jest niebezpiecznym człowiekiem. To wszystko jest takie niebezpieczne. Obawiam się, że ty... obawiam się jej wpływu na ciebie. Ona gotowa wyrządzić ci krzywdę. - Jestem dorosła, mamo. - Gloria uśmiechnęła się i delikatnie uwolniła dłonie. - Nie mam zamiaru zamienić się w zepsutą kobietę. A Lily jest stara i chora. Nie sprowadzi mnie na złą drogę. http://www.dobra-medycyna.edu.pl Gloria wróciła na swoje miejsce koło szafki. Musiało stać się coś złego. Matka już wie. Nie, to głupota, próbowała się uspokajać. Gdyby tak było, ona dowiedziałaby się o tym pierwsza, nie Liz. Liz widocznie źle się poczuła i poszła wcześniej do domu. Albo zachorowało któreś z rodzeństwa i matka potrzebowała jej pomocy. Kilka razy tak się już zdarzyło. Zamknęła szafkę i postanowiła zajrzeć do sekretariatu. Zapyta, czy czegoś nie wiedzą i jeśli Liz rzeczywiście poszła już do domu, po prostu zadzwoni do niej. - Dzień dobry, pani Anderson - przywitała sekretarkę, która siedząc za biurkiem, zajadała jogurt. Kobieta podniosła głowę, zrobiła dziwną minę. - Dzień dobry, Glorio. Co cię tu sprowadza? - Szukam Liz Sweeney. Widziała ją pani? - Rano. Potem już nie - bąknęła czerwona jak burak sekretarka. - Poszła wcześniej do domu? Źle się poczuła? - Nie... to znaczy... - Kobieta zakasłała, upiła łyk dietetycznej coli, ponownie zakasłała. - Sądzę, że... W tej samej chwili otworzyły się drzwi od gabinetu przełożonej.
- Niewiele trzeba, żeby pana zadowolić, milordzie. Niech pan każe wszystkim młodym, niezamężnym kobietom ustawić się w kolejce i wymawiać pańskie imię. W ten sposób od razu wyeliminuje pan te, których akcent się panu nie podoba. Zmrużył oczy. - Proszę iść do mojej kuzynki. Oddaliła się pospiesznie, nim zdążył wymyślić ciętą ripostę. Kiedy podeszła do Rose i Sprawdź to nie hipokryzja? - Nie. To zupełnie inna sytuacja. Proszę. Jestem bardzo zmęczona i nie chcę więcej rozmawiać na ten temat. - Ale ja chcę. Wcale nie oczekiwała, że hrabia zrezygnuje z wyjaśnień. Zasłużył sobie na nie, stając w jej obronie. Westchnęła ciężko. W chłodnym nocnym powietrzu jej oddech zmienił się w parę. - Proszę więc pytać. - O ile wiem, lord Retting ma jeszcze starszego brata, prawda? - Tak, Thomasa, markiza Croyden. Mój drugi kuzyn większość czasu spędza w Szkocji. Nie znam go dobrze. A wuj... cóż, przed laty zerwaliśmy wszelkie kontakty i oboje jesteśmy szczęśliwi z tego powodu. - Rozumiem. Skąd ta wrogość?