Westchnęła. Santos drgnął i poczuła na sobie jego wzrok.

- Nie jesteś! Jesteś najwspanialsza na świecie! - Głos uwiązł mu w gardle, dopiero po chwili mógł mówić dalej. - Nie wstydzę się ciebie. Wściekam się, bo wiem, jak tego nienawidzisz. Zawsze potem chodzisz nieswoja, masz smutną twarz. Najgorsze, że robisz to dla mnie. Jak mam się czuć, kiedy wiem, że z mojego powodu pozwalasz różnym facetom... - nie mógł dokończyć zdania. - Przepraszam - powtórzyła cichym, łamiącym się głosem. - Nie chciałam, żebyś wiedział. Myślałam... Inaczej sobie wyobrażałam nasze życie. Twoje życie. Zasługujesz na lepszą matkę, Victorze. - Nie mów tak. - Objął ją mocniej. Dałby wszystko, żeby móc chronić matkę, bronić, opiekować się nią. - Nie masz za co przepraszać. Ja tylko chciałbym... gdybym rzucił szkołę, nie musiałabyś już tego robić. Odwróciła ku niemu mokrą od łez twarz. - Zrobiłabym dla ciebie wszystko, Victorze. Nie widzisz? Jesteś dla mnie najważniejszy. Przyrzeknij mi, że nie rzucisz szkoły. - Wpatrywała się z napięciem w oczy syna. - Przyrzeknij, proszę. Santos wahał się przez moment, wreszcie skinął głową. - Dobra. Zostanę w tej budzie, przyrzekam. - Dziękuję - powiedziała z wątłym uśmiechem. - Zawsze dotrzymujesz obietnic. Zawsze dotrzymywałeś, od dziecka. - Pokręciła głową. - Czasami zastanawiam się, skąd u ciebie, dziecka takich rodziców, tyle honoru, tyle godności. - Pewnego dnia zaopiekuję się tobą. I nie będziesz już więcej musiała nakładać na twarz tej tapety. Nie będziesz musiała zarabiać tak, jak zarabiasz teraz. Masz na to moje słowo. ROZDZIAŁ PIĄTY - Victor, kochanie, wychodzę. Santos oderwał wzrok od ekranu telewizora stojącego na komodzie w jego pokoju i spojrzał na matkę. - Do zobaczenia. Lucia założyła torebkę na ramię. - Podniesiesz się i pocałujesz matkę na do widzenia? - Roześmiała się, widząc kwaśny grymas na twarzy syna. - Wiem, jesteś zbyt dorosły na pieszczoty. Podeszła do niego i ucałowała go w czubek głowy, po czym przeczesała palcami włosy. - Znasz zasady? http://www.deskaelewacyjna.biz.pl/media/ Santos ROZDZIAŁ CZWARTY Nowy Orlean, Luizjana, 1979 Victor Santos miał piętnaście lat i bardzo mu odpowiadało życie w nowoorleańskiej Vieux Carre. Nigdzie, gdzie mieszkał wcześniej, nie było tak jak tutaj. Dzielnica noc i dzień tętniła życiem, zawsze coś się tu działo, zawsze znalazł się ktoś, z kim można było zamienić słowo. Lubił odgłosy Carre, charakterystyczne zapachy starego kwartału miasta, domy ze spękanym, zawsze wilgotnym tynkiem, fantazyjne balkony z kutego żelaza. Nade wszystko zaś Santos, którego tylko matka nie nazywała tym imieniem, lubił ludzi. Dzielnica przyciągała osobników różnych ras i różnej maści: złych, dobrych, odstręczających. Fascynowali go zwłaszcza ci, którzy ciągnęli nocą na Bourbon Street, czy byli to wieczni balowicze w poszukiwaniu zabawy, czy wiedzeni ciekawością kolekcjonerzy przeżyć osobliwych. Psycholog z poradni szkolnej do znudzenia powtarzał jego matce, że Dzielnica to nie miejsce dla dziecka: za dużo w niej mieszka „elementu”. Niechybnie i ją włączyłby do tej kategorii, gdyby wiedział, że jest tancerką, specjalistką od „tańca egzotycznego”, nie zaś kelnerką, jak mu wmówiła. Santos miał go za nadętego, wszystkowiedzącego bubka. Trwał w przekonaniu, że uliczne dziwki, rozmaici łazikowie i inny ludek, który wymykał się porządkowi społecznemu, ma więcej serca niż sztywniacy pokroju jego tatusia. W swoim krótkim życiu zdążył zrozumieć, że ci, którzy dostali bolesne cięgi od losu, nie potrafią chować w sercu nienawiści. Przeszedł przez jezdnię i przystanął, żeby zamienić kilka słów z Bubbą, wykidajłą w Club 69 na Bourbon Street, gdzie tańczyła jego matka. - Cześć, Santos - zawołał barczysty bramkarz.- Masz zapalić? Skończył mi się towar. Santos ze śmiechem uniósł puste dłonie. - Odpuść se. Chcesz się przejechać? Nie słyszałeś, że to zabija? Chłopak poklepał Santosa przyjaźnie po ramieniu, po czym zajął się parą turystów, którzy zatrzymali się przed klubem i wyciągali szyje, by zobaczyć coś z trwającego właśnie show.

do holu, panie Delacroix już na nią czekały. Na jej widok na twarzy Wimbole'a odmalowała się ulga. - Nie będę tego tolerować! - piekliła się Fiona. - Panno Gallant, karoca już czeka - oznajmił kamerdyner. - Słyszała pani? Mamy jechać zakrytym powozem w taki piękny dzień. To okrutne! - Lord Kilcairn z pewnością miał swoje powody, pani Delacroix - powiedziała Sprawdź - Bryce, czemu nie pilnujesz mięsa? - Przepraszam, zapatrzyłem się na ciebie. - Och, przestań! Co jest trudnego w przygotowaniu mięsa na hamburgery tak, by nie było przypalone? - To miał być komplement - bronił się mężczyzna. - Och... Drew tylko się uśmiechnął, słysząc tę wymianę zdań i wrócił do żony, a Bryce otoczył ramieniem Klarę i szepnął: - Dziękuję, kochanie. - Za co? - Za wszystko, co dziś zrobiłaś. - Pomyślałam, że zajmując się tylko mną, po raz drugi utracisz przyjaciół. - Gdy chodzi o taką kobietę, nic nie jest ważne. Klara zauważyła, iż patrzył na nią z niezwykłą czułością. Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała. - Bryce! - Usłyszał glos siostry, więc oderwał się od Klary. - Idź do niej, bo zaraz zacznę się tu z tobą kochać - powiedział i spróbował skoncentrować się na grillu, choć w myślach miał ostatnią noc, podczas której nie mogli nasycić się sobą na podłodze sypialni.