Zamrugała ze zdziwienia.

- Zostawcie pannę Stoneham w spokoju - rzekł Lysander, kończąc jabłko i rzucając ogryzek w zarośla. - Pozwólcie jej choć przez jakiś czas cieszyć się zasłużonym odpoczynkiem. Nie pozostało już nic do powiedzenia. Czwórka chętnych odeszła i wkrótce słychać było okrzyki radości Arabelli i wtórujący jej śmiech Diany. Clemency, w rzeczy samej dość zmęczona, oparła głowę o zniszczoną kolumnę i po chwili zasnęła. Kiedy się przebudziła, zauważyła, że słońce zmieniło położenie. W po¬bliżu znajdował się tylko Lysander. Clemency zamrugała powiekami i usiadła. - Och! - wyjąkała. Wszystkie rzeczy poza szklankami zostały uprzątnięte. - Przepraszam... powinnam była po-móc... - Bzdury, była pani zbyt wyczerpana. Proszę napić się lemoniady. - Schowałem w cieniu kilka butelek. - Bardzo chętnie. Boże, co za upał. - Jeśli ma pani ochotę, panno Stoneham, może pani również ochłodzić się w wodzie. Mogłaby pani zdjąć te urocze jedwabne pończochy i zostawić je za krzakiem, tak jak Arabella i Diana. Proszę podać mi swoją szklankę. - Jest pan już trzecią osobą, która mi wypomina poń¬czochy z jedwabiu - zaśmiała się dziewczyna. - Czy kryje się w tym jakaś tajemnica? - Nie, oczywiście że nie. - W głowie dźwięczały mu jeszcze słowa Oriany. - Ojciec zawsze dawał mi pod choinkę jedwabne poń¬czochy - wyjaśniła. - Nigdy nie nosiłam innych. Chociaż po jego śmierci... - urwała, przywołując się do porządku. - Widzę, że najwyraźniej nie przystoją guwernantce. Nie pomyślałam o tym. Nastąpiła chwila ciszy, po czym Lysander ponaglił: - Chodźmy już, panno Stoneham, pobrodzimy razem w strumieniu. - Nachylił się, by rozwiązać buty. Clemency postawiła szklankę i udała się za krzaki. Kiedy wróciła, świadoma swoich bosych nóg, Lysander już na nią czekał. - Pomogę pani zejść z brzegu. Proszę uważać na spódnicę - dodał i podał jej rękę. Clemency ogarnęło zakłopotanie, poczuła się, jakby śniła pną jawie. Jakaś jej część zdawała sobie sprawę, że nie powinna tego robić, jednak nie potrafiła się powstrzymać. Lysander ma bardzo zgrabne stopy, zauważyła. W porów¬naniu z nimi jej własne wydały się jej małe i blade. - Ma pani ładne stopy, panno Stoneham - rzekł w tej samej chwili z uśmiechem, jakby czytał w jej myślach. Ostrożnie zanurzyła jedną nogę w wodzie. - Och! - Była zimna, ale cudownie orzeźwiająca. Chwy¬ciła mocniej jego dłoń i weszła do potoku. - Och! - powie¬działa raz jeszcze. - Wspaniale! - Podniosła brzegi sukni i pozwoliła się poprowadzić na środek strumienia. - Dokąd idziemy? - Zobaczy pani. http://www.chili-pizza.com.pl umięśnionych nóg odzianych w eleganckie, szare spodnie. Trzymając synka za rękę, Willow podniosła się. I natychmiast się cofnęła. Mężczyzna był dużo wyższy, niż się tego spodziewała. Niebieskie oczy skrzące zmysłowo spod gęstych, ciemnych brwi, uśmiech rodem z Hollywood, delikatne rysy twarzy. Tak idealne, jakby zaprojektował je na komputerze sam Bill Gates. To wszystko przyprawiało Willow o zawrót głowy. Jednocześnie miała poczucie deja vu. Już gdzieś widziała tego mężczyznę... Nie była jednak pewna, gdzie i kiedy. - Przepraszam - powtórzył niskim, zmysłowym głosem. Uraczyła go spojrzeniem mrożącym krew w żyłach. - Czy to pańskie dzieci? - Skinęła w stronę kłócącej się

Po paru minutach wrócił zasępiony. - No? - zapytał Jake. - Pomyłka? - Nie - odparł Mark z westchnieniem. - Przed paroma dniami Alli zaniosła im tekst. - Odchodzi od ciebie? - Widocznie. Sprawdź syna, Willow spuściła wzrok, ale gdy ich dłonie zetknęły się na R S chwilę, poczuła, jak przeszywa ją silny dreszcz. Zerknęła na Scotta ukradkiem. Zmarszczył brwi i cofnął się o krok. Ich dziwne zachowanie nie zrobiło na Amy najmniejszego wrażenia. - Cześć, tato, właśnie pytałam Willow, co się stało z tatą Jamiego. Gdzie on jest, Willow? Scott postanowił interweniować. - Nie zadawaj takich osobistych pytań, Amy, wiesz, że to nie wypada. - Przepraszam. - Dziewczynce zrobiło się przykro. - Nie