Któregoś wieczoru właśnie zanosiła do niebios modły

Kuriaki jawiły się przed nami ze szczytu wysokiego łagodnie położonego pagórka, a ja nie powstrzymałam westchnienia od zdumienia - wszędzie, dokąd się spojrzy, rozciągało się ogromne, porośnięte trawą pole, zapełnione końmi i budynkami. Wieś, jeżeli tak ją można nazwać, bardziej przypominała obóz wojenny - konie pasły się i biegały po całym terenie, a wokół nich krzątali się ludzie i psy, ciągnęły się wozy z workami owsa i wozy z sianem. Boksy stajni przeplatały się z wiejskimi chatkami i ogródkami, i tylko w centrum było coś podobnego do placu, okrążonego przez domy typu sklepowego z pstrymi szyldami. Rolar nie pojechał w mieszkalną część wsi, a zaczął jeździć wśród koniuchów uważnie przysłuchując się - a raczej czekał na natchnienie, bo najwyraźniej sam nie wiedział kogo szuka. “Na wampirzym węchu” – poprawiłam i nie pomyliłam się: Rolar rozpłynął się w radosnym uśmiechu i pewnie skręcił w stronę drzwi wyglądające jawnie na wrota stajni. Były otwarte na roścież, boksy stały puste, lecz w końcu korytarza, w ostatnim boksie z lewej strony, ktoś grzebał się, niegłośnie burcząc i miarowo rzucając na postawiony w przejściu wózek bryły końskiego obornika. Wilk naprężył się, nastawił uszy, ale nie zaczął warczeć. Rolar niegłośnie kaszlnął, przerywając burzliwą żniwną działalność. Z boksu ostrożnie wyjrzał krępy gnom z widłami, zmrużył swoje oczy jak ślepy, próbując dojrzeć trzy ciemne figury na tle oświetlonego słońcem przejścia, a następnie wydał triumfujący krzyk, upuścił widły i rzucił się nam naprzeciw. -Upiór, niech mnie! Rolar, stary przyjacielu, dawne czasy, wróciłeś! - Niski brodacz podskoczył i zawisł na szyi. -- A już myślałem... - Orum, przyjacielu! - Rolar serdecznie poklepał gnoma po plecach. – Nie jestem taki stary, nie przekroczyłem jeszcze sześćdziesiątki po mojej pierwszej setce! Rozwarłszy objęcia, gnom ześliznął się na podłogę i gorąco potrząsnął rękę wampira. - Ot już kogo nie oczekiwałem zobaczyć! Chodziły pogłoski, że ciebie... - Orum zamilkł, zauważywszy mnie z Orsaną. -- A to co za piękności? W jak dobrze pamiętam, ty nigdy nie ciągałeś za sobą dwie dziewice naraz, ha ha ha! - To nie dziewice, ale złośliwa wiedźma i krwi rządna najemnica. Oj! – Rolar chwycił się za drzwiczki, uciekając od nas. -- Przecież przedstawiłem! Złośliwą Wolhę i krwiożerczą Orsanę. Hej, dosyć, zabierać ręce! P Przecież nie przeczę, że wy - piękności! Zamachnęłyśmy się na niego trzeci raz, jednak nas ubiegł. - One wiedzą, że jestem wampirem. - wyjaśnił Rolar dla uniknięcia dalszych nieporozumień. - O! - poważnie powiedział gnom, oglądając nas z autentycznym zainteresowaniem. Widocznie, próbował odgadnąć, czym zasłużyliśmy na taki honor. Potem przeprowadziło spojrzenie na wilka, który siadł u moich nóg, i jego oczy ostatecznie zaokrągliły się. -- No i sprawy... - Sprawy. - potwierdził Rolar. -- Trzeba coś wyjaśnić. -Więc po chyra tu starczymy?! - oprzytomniawszy, z dawną energią zagrzmiał gnom. -- “Srebrna podkowa” jest już dawno otwarta! - Nie mam nic przeciwko. - uśmiechnął się Rolar. -- Dziewczynki, mam nadzieję, że jesteście bardzo głodne? “Srebrna podkowa” nie pieści swoich klientów wytwornymi daniami i stołecznym serwisem. Nawiasem mówiąc, choć bardzo to dziwne, nikt jeszcze nie otruł się... znaczy, nie poskarżył się... Gnom zerwał skórzany robotniczy fartuch, zarzucił go na drzwiczki boksu i wrzasnął na całe gardło: - Kar′ka-a-a! Gdzie przepadło to mrakobiesowe nasienie?! - Tutaj – zwięźle zawarczało coś nad naszymi głowami. Na belce, zwiesiwszy jedną kosmatą łapkę i podkuliwszy drugą, siedział, błyskając czerwonymi płomykami nieproporcjonalnie ogromnych oczu, średnich rozmiarów doniczek. Istota krótkim nożykiem strugała skrawek brzozowej kory, używając go jak prowizorycznej łyżki. Domokrążca odłożył niedokończony posiłek, wyprostował się, zwiesił drugą łapkę i niewzruszenie strząsnął trociny z kosmatego brzucha prosto w zwróconą do niego osobę. Gnom, ściśle rozwścieczony mośka, zaskakał w miejscu, obsypując domowiczka zawiłymi przekleństwami, w której wspomniał dobrą setkę krewnych nieczistika, jak również okoliczności, przy których Orum marzyłby zobaczyć ich wszystkie w trumnach. - Czeko tobie, brodaty? - niewzruszenie zawarczał domokrążca. -- Czemu kudaczesz, czeko mastrować nie dajesz? Nie widzisz - mieniem zaopatruję się, zasłechło too, wcześniej mleczko z chlebkiem było. - Ja tobie zaraz chleba dam - z uszu popłynie! A no, złaź żwawo! Praca dla ciebie jest! http://www.centrumrozwojumozgu.pl/media/ chusteczkę. - Nie wspomniałem ani o tobie, ani o Maureen, ani nawet o szpitalu. Tylko że Joanne była bardzo nieszczęśliwa i istnieje podejrzenie przemocy przeciw dziecku ze strony Patstona. - To dobrze. Gdyby nie Maureen, sama poszłabym na policję, i to w tej chwili. - Nie ma takiej potrzeby, kochanie. Dotrą tam i bez ciebie. Pobrano odciski palców zarówno od Tony'go, jak od Sandry. Patston wolał dać do badania na DNA raczej włos niż wymaz z jamy ustnej - wszystko to w celu eliminacji, jak zapewnił ich Keenan. Ale wkrótce

Maggie wysunęła się zza baru i zarzuciła Ashowi ręce na szyję. - Musi z nami zostać - zawołała cicho. - Musi. Przygarnął ją do siebie i objął mocno. - Kocham cię, Maggie. Nie przypuszczałem nawet, że można kochać aż tak mocno. Sprawdź wyjął z kieszeni telefon komórkowy i podał jej. - Zadzwoń do swojego szefa. Powiedz, że odchodzisz. Przyjechałem furgonetką, możemy zabrać, co uznasz za konieczne. Maggie powoli wystukała może cztery cyfry i opuściła dłoń z aparatem. - Nie mogę. - Możesz. Powiedz, że odchodzisz, i zabieram cię na ranczo. - Co zrobię, kiedy już znajdziesz krewnych Star? Zostanę bez pracy. Nie, nie mogę - powtórzyła stanowczo. - Trudno dzisiaj o pracę. Znajdź sobie kogoś innego. Ash zerwał się z kanapy.