Albo czekała.

wyłożonych mozaiką, zanurzyła się w ciepłej wodzie, odprężała się, w miarę jak woda pieściła jej łydki, biodra, talię. Podświadomie zarejestrowała, że psy sąsiadów przestały szczekać, i skupiła się na kolejnym codziennym rytuale – wieczornej rundzie ćwiczeń. Kraulem do końca, nawrót, powrót żabką, dwie długości basenu na plecach. To jeden set. Zrobi ich pięć i wtedy, i tylko wtedy, pozwoli sobie na drinka. Bo w lodówce, obok deseru, stoi dzbanek martini i staje się przyjemnie chłodny. Kolejny test silnej woli – dopiero po ćwiczeniach pozwoli sobie na smakowitego drinka z dokładnie trzema oliwkami. Wyssie z nich nadzienie z papryki. Jennifer uwielbiała martini. Zamach, oddech, zamach, oddech, nawrót. Wracała, zmieniła oddech wraz ze zmianą stylu. Zapadała noc, księżyc stał wysoko na niebie. Nieduże lampy rzucały kręgi światła na chodniki, wydobywały z mroku palmowe pnie, łukowato sklepione okna domu jaśniały światłem lamp. Wspaniała posiadłość. Zamach, zamach, zamach. Nawet jeśli żyje tu niemal samotnie. Zatraciła się w ćwiczeniach, w myślach liczyła kolejne nawroty, instynktownie wiedząc po napięciu mięśni, kiedy zbliża się koniec zestawu. Kiedy kończyła ostatni nawrót, niemal czuła w ustach smak martini. Weszła na schodki. Wyciągała już rękę po szlafroczek, gdy coś usłyszała. http://www.aptekavitaminka.pl Szarpała się i kopała, trafiła go, usłyszała, jak syknął z bólu. I dobrze! Spróbowała jeszcze raz, ale szarpnął nią w bok i zacisnął pętlę. Jej płuca przeszył płomień bólu. To niemożliwe, pomyślała oszołomiona. Kaszlała i dyszała. Omdlenie będzie lepsze. Nie. ‘ Nie poddawaj się! Walcz! O Boże, ból... nie mogę oddychać! Pomocy! Nich ktoś mi pomoże! Przestała walczyć, obiema dłońmi usiłowała poluzować pętlę. Jej palce szarpały skórę na szyi. Głęboko.

wierzyć wypłowiałemu napisowi na kamizelce ratunkowej. Teraz, ochrypła od krzyku, kuliła się w kącie swej celi, obserwowała, jak gaśnie blask zachodzącego słońca i pomieszczenie ponownie pogrąża się w ciemności. To straszne. Denerwujące. Upiorne. Nie da się jednak ponieść wyobraźni. Cały czas szukała wyjścia z opresji. Musi być jakieś logiczne rozwiązanie, musi być jakiś sposób, by ocaliła siebie i nienarodzone dziecko. Sprawdź Kiedy zginęła, nie byli już małżeństwem. Jeśli naprawdę zginęła w tamtym wypadku. Zawsze uważał, że jej wypadek był ucieczką. Samobójstwem, choć wybrała bardzo nieciekawy sposób. Wydawało mu się, że zżerały ją wyrzuty sumienia – nie dlatego, że go zdradziła, i to nie raz, ale dlatego, że przyłapał ją w łóżku z innym. Ze swoim przyrodnim bratem. Nawet teraz, po latach, ciągle odczuwał wściekłość, jaka go wtedy ogarnęła; bolały go jej niewierność i fakt, że był na tyle głupi, że po raz kolejny jej zaufał. Więc zeszła mu z drogi, zostawiła samego, z córką. Napisała nawet do niej liścik, tłumacząc, co zrobiła, powołując się na poczucie winy. Wtedy był pewien, że kobieta za kierownicą roztrzaskanego wozu to Jennifer i jako taką ją pochował. Nie było testów DNA, nie pobierano krwi. Wystarczyło jego oświadczenie, że za kierownicą siedziała jego żona.