Feliks Stanisławowicz przestraszył się bardzo, że panna zaraz się odwróci i zniknie w

Wczepiwszy się palcami w skraj otworu, Polina Andriejewna podciągnęła się, oparła o brzeg jednym łokciem, potem drugim – nie było to zbyt trudne dla nauczycielki gimnastyki. Kiedy już siedziała na pokładzie, spojrzała w dziurę. Kołysała się tam czarna, martwa woda, podnosząca się wciąż szybciej i szybciej – zapewne wyrwy rozszerzyły się pod jej naporem. A co to za plamka na powierzchni? Przyjrzała się – mysz. Jedyna ocalała, inne potonęły. A i ta taplała się ostatkiem sił. Skrzywiwszy się z obrzydzeniem, cudownie ocalona pani Polina zwiesiła się w dół, pochwyciła dłonią szarą pływaczkę (okazała się nią tamta, kusa) i jak najszybciej odrzuciła ją dalej od siebie, na pokład. Mysz otrząsnęła się jak piesek, nawet nie obejrzała na swoją wybawicielkę i popędziła po trapie na brzeg. I dobrze zrobiła, pokład już prawie się zrównał z powierzchnią jeziora. Pani Lisicyna rozejrzała się wokoło. Zobaczyła na wpół zatopione barkasy, sterczące z wody maszty, gnijące na płyciźnie drewniane kadłuby. Znajdowała się więc na cmentarzysku rybackich łódek i barek – oto gdzie przywlókł na zatracenie swą zdobycz oszalały z namiętności kapitan Jonasz. I – o wilku mowa – akurat pojawił się on sam, we własnej osobie. Z bladej mgły, snującej się nad brzegiem, do trapu zmierzała masywna, czarna sylweta. Bieg długodystansowy http://www.apteka-viola.pl/media/ naszego świata istnieje jeszcze jeden, niewidzialny, a może nawet więcej niż jeden. My, kobiety, wyczuwamy go lepiej od mężczyzn, bo mniej boimy się czuć. Przecież ty sam, władyko, nie będziesz przeczył, że są miejsca, od których na duszy robi się jasno (tam zazwyczaj wznosi się świątynie Boże), a są i takie, gdzie mrowie po duszy przebiega. Przyczyny żadnej nie ma, a mimo to przyspiesza człowiek kroku i jeszcze się przeżegna. Ja zawsze tak właśnie koło Czarnego Jaru przebiegałam, dreszcz mi po skórze przechodził. I co? Właśnie tam armatę znaleźli. Ten argument, przytoczony przez Pelagię jako nieodparty, wymaga wyjaśnienia. Pod Czarnym Jarem, leżącym pół wiorsty od Zawołżska, dwa lata temu wykryto skarb: stary brązowy moździerz, cały nabity czerwońcami i półszlachetnymi kamieniami. Leżał najwyraźniej w ziemi od czasów, kiedy hulał po tutejszych okolicach pugaczowowski „jenerał” Czika Zarubin, którego Samozwaniec mianował hrabią Czernyszowem. Wiele musiał on łez i krwi przelać, gromadząc taki skarb. (Zauważmy nawiasem, że za te same

tylko duchowym życiem, ale ciężko ci to przychodzi, bo młoda jesteś i sił masz w sobie dużo. A najważniejsze – jest w tobie wiele miłości. Cała jesteś tą nierozdaną miłością przepełniona. I to ona się z ciebie wylewa. – Starzec westchnął. – Takie kobiety ceniłem najbardziej. Cenniejszego od nich nic na świecie nie ma. A jakieś pięć lub sześć lat temu przytrafiło ci się wielkie nieszczęście, ogromny smutek, po którym postanowiłaś odejść ze świata. Popatrz no mi w oczy. Tak, więc to tak... Widzę, co za smutek. Powiedzieć? Sprawdź wyrzutków. Tu ich trzymają przed wrzuceniem do bezimiennej mogiły. Mijają kolejne sale. W pierwszej zamaskowani grabarze pakują do trumien wielokrotnego użytku worki ze zwłokami. W kolejnej właśnie skończyła się sekcja. To, co po niej zostało, nie jest już nawet ciałem. Podhorecki odwraca wzrok od poćwiartowanych połaci skrwawionego mięsa. Lang czeka przy kamiennym stole. Wpatruje się w Podhoreckiego oczkami jak skwarki zatopione w smalcu. Jego twarz w połowie już skonała, myśli