niedorzeczności. No, możemy posiedzieć choćby w „Dobrym Samarytaninie”. Podają tam

wpół głodnego i zawistnego, co – nawiasem mówiąc – łączy mnie z Napoleonem o wiele bardziej niż Tołstojowskiego arystokratę i zwiększa moje szanse na koronę cesarską. Żarty żartami, ale sytemu trudniej wtłoczyć się między Bonapartów niż głodnemu, jako że pełny żołądek skłania nie do obrotności, lecz do filozofowania i spokojnej drzemki. Zresztą – rozgadałem się. Nie rozważań o literaturze oczekuje Ojciec ode 2 Eminencjo (fr.). mnie, tylko raportu szpiegowskiego ze swojej ogarniętej zamętem włości. Spieszę uspokoić Waszą Przenajświętszość. Jak zwykle bywa, kłopotliwa miejscowość z dala wygląda o wiele straszniej niż z bliska. Siedząc w Zawołżsku, można sobie wyobrażać, że w Nowym Araracie o niczym się nie mówi, tylko o Czarnym Mnichu, zwykły zaś bieg życia jest kompletnie nim zamagnetyzowany. Nic podobnego. Życie tutaj pulsuje i bulgocze żywiej niż w naszej gubernialnej stolicy, o naszym zaś świętym Wiłkołaku, to jest, entschuldigen3, Wasilisku, żadnych plotek na razie nie słyszałem. Nowy Ararat mnie z początku rozczarował, ponieważ z rana w dniu mego przybycia nad jeziorem zawisły chmury, z których wylał się na wyspy wstrętny, zimny deszcz, i z pokładu parowca ujrzałem krajobraz koloru „mokra mysz”: szare, oślizgłe dzwonnice, bardzo przypominające gruszki do lewatywy, oraz posępne dachy miasteczka. http://www.activefood.pl/media/ Chociaż Quincy i tak nie był najgorszy. Opanowany jak przystało na faceta z FBI. Tajemniczy – co chwila spoglądał na komórkę, jakby oczekiwał ważnego telefonu i obawiał się go zarazem. I zaangażowany w śledztwo. Bardziej, niż mogła przypuszczać dziś rano. Sposób, w jaki poruszał się na miejscu przestępstwa, w jaki skrupulatnie przeszukiwał zdewastowane mieszkanie Melissy Avalon, jakby chciał zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół, a potem jedynie wysiłkiem woli złożyć kawałki układanki, zaimponował Rainie. Quincy wydawał jej się bystry, poważny i silny. Za to Sandersa potrzebowała tak bardzo jak dziury w głowie. Poczuła ucisk w żołądku. Cholerny agent FBI. Cholerny detektyw stanowy szukający dowodów na potwierdzenie swojej tezy. I cholerni pijani głupcy, którzy uważali, że jedyną odpowiedzią na przemoc jest przemoc. Rainie odwróciła wzrok od okna, za którym zapadła już noc. Spojrzała w dół, na blat biurka, i dopiero teraz zauważyła, że nadal zaciska pięści. Myśli chaotycznie kłębiły jej się w

Wyjmuje klucz z dłoni skulonego w ukłonie konsjerża. Cztery piętra skrzypienia schodów, drzwi bez dzwonka. Unosi pięść, jakby chciał zapukać. Zatrzymuje ją w pół gestu. Klucz ze zgrzytem obraca się w zamku. Za Sprawdź Lwa Nikołajewicza i pomówić z nim, po prostu pomówić, o czymś prostym i ważnym, o wiele ważniejszym od wszystkich śledztw. Biała kopuła Rotundy, jednej z miejscowych osobliwości, widoczna była z daleka. Podprokurator dobiegł tam kompletnie wyczerpany, utraciwszy już nadzieję, że zastanie Lwa Nikołajewicza. Ale oto z ławeczki podniosła się szczuplutka figurka i w powitalnym geście pomachała ręką. Obaj ucieszyli się nadzwyczajnie. Przy czym radość pana Matwieja łatwo było zrozumieć, ale Lew Nikołajewicz też był bardzo zadowolony. – A ja już myślałem, że pan nie przyjdzie! – zawołał, mocno ściskając rękę urzędnika. – Siedziałem już tylko tak, na wszelki wypadek. A pan przyszedł! Jak dobrze, jak wspaniale! Noc była jasna albo – jak mawiają natury poetyckie – czarowna. Oczy Lwa Nikołajewicza i jego uroczy uśmiech przepełniała taka życzliwość, a dusza Berdyczowskiego tak męczyła się w rozterce, że ledwie się wysapawszy, bez uprzedzenia i przedmów,