zniosę tego po raz drugi.

David Snow. Podejrzewam, że to jedna i ta sama osoba, czyli John Powers. Chciałbym, żebyś wygrzebał wszystko, co tylko możliwe na jego temat. Adresy, rachunki telefoniczne, rozliczenia bankowe, podróże. Nawet najmniejszy drobiazg z ostatnich trzech lat. – Luke słuchał przez chwilę, a następnie skinął głową. – Tak, dwie rzeczy. – Wyjął z kieszeni kopertę oraz odcinek biletu i opisał je rozmówcy, podając adres biura podróży i dwa adresy Johna. – Niestety, to wszystko, co mam. – Luke uśmiechnął się do Kate i uniósł kciuk w górę. – Nie, muszę wyjechać na jakiś czas. Zaliczkę prześlę ci pocztą. – Luke nagle spochmurniał. – Jasne, że się do tego nadaję. Nie zostawiam ci żadnych telefonów czy adresów. Sam się z tobą skontaktuję. Pożegnał się i odłożył słuchawkę. – Zadziwiasz mnie, Luke. Skąd wiesz, jak się do tego wszystkiego zabrać? Czuję się tak, jakbyś był Jamesem Bondem. – To moja praca. – Uśmiechnął się zuchowato. – Poświęciłem dziesięć lat, żeby poznać świat szpiegów, przestępców i gliniarzy. Rozmawiałem z seryjnymi zabójcami i ich pogromcami, a także z zastraszonymi ofiarami. – I teraz wreszcie sam zostałeś bohaterem – zauważyła z uśmiechem. bzp-bartnik.pl/media/ gładka powierzchnia marszczyła się co jakiś czas, kiedy nurkowała w nim mewa. Tuż nad nim rozprzestrzeniał się baldachim z konarów dębu, wspaniałego, wzbudzającego podziw drzewa. Świetne miejsce, pomyślał John. Majestatyczne i wyciszające. Szkoda tylko, że znalazł się tuw takich okolicznościach. Raz jeszcze wciągnął głęboko powietrze, pragnąc ugasić płonącą w nim wściekłość. Śledził Juliannę. Znał już rozkład jej dnia i obowiązki. Wiedział też, że nie spotyka się z innymi pracownikami. Z jego informacji wynikało, że urodziła córkę i oddała ją do adopcji. Wiedział już, komu. Wiedział wszystko. Uniósł głowę, spoglądając na czyste, lazurowe niebo. Wszystko! Jego Julianna pieprzy się z jakimś obcym facetem!

Kondor wzruszył ramionami. – Lubię pańskie książki. Moja żona też za nimi przepada. – Pan jest żonaty? – Skąd to zdziwienie? Nie wolno mi? Luke wypił trochę piwa. – To po prostu nie pasuje do obrazu płatnego zabójcy, nawet jeśli Sprawdź nie było to samo. Małemu Jackowi obecność Malindy też nie wystarczała. Potrzebny był mu tata. JEDNA DLA PIĘCIU 139 Malinda miała wrażenie, że to ona komplikuje sytuację. Jej obecność w domu Brannanow dawała Jackowi nieograniczoną ilość czasu na pracę. Ona zajmowała się chłopcami, a Jack mógł więcej podróżować, pracować dłużej i zawierać więcej kontraktów. Malinda zrozumiała, że musi odejść, choć wcale tego nie chciała. Łzy napłynęły jej do oczu, a serce mało nie pękło. Kochała małych Brannanow. Prawie tak bardzo jak ich ojca. Kochała ich na tyle, by zwrócić ich sobie nawzajem.